Wstęp


Wstęp



Na stronach tej książki, często wspomnę o scenariuszu który napisałem na podstawie "Have a Nice Day!", mojego best-sellera numer jeden. Napisanie tego scenariusza zajęło mi jedynie dwa dni pracy z długopisem i notatnikiem, przy pomocy których moje wyobrażenia o nowym klasycznym filmie amerykańskim przelewały się na papier. Nie tylko sądziłem że jest dobry, ja wiedziałem że jest dobry. Na tyle dobry że poleciałem do siedziby WWF na spotkanie z "główną szychą WWF" Vince'em McMahon'em by poprosić go o rozważenie wyprodukowania filmu na bazie mojego scenariusza. Niestety, scenariusz był jeszcze w fazie powstawania w momencie naszego spotkania, jednak przekonałem Vince'a o jego świetności, na co odpowiedział wyraźnym zainteresowaniem.

Kilka tygodni później, otrzymałem moje arcydzieło w formie pisanej. Oparłem się pokusie natychmiastowego przeczytania go, i zamiast tego poszedłem do łóżka z zadowalającą myślą że poczeka na mnie do rana. Oczywiście poczekał. Opiekowałem się nim jak nowo narodzonym szczeniaczkiem dopóki nie zasiadłem wygodnie w fotelu Delta Flight o numerze 1212 z Pensacoli do Atlanty, z którego później przeskoczyć miałem do Delta Flight 1999 do Los Angeles. Przed sobą miałem długi lot, ale nie mogłem się go doczekać. Dlaczego ? Bo był przy mnie przyjaciel. Przyjaciel który miał z hukiem przenieść historię mojego życia na szklany ekran, tam gdzie jej miejsce. Przyjaciel który wkrótce bawić miał miliony miłośników kina. Przyjaciel który miał przynieść mi bogactwo. Wraz ze startem samolotu, zacząłem czytać.

Po dwudziestu minutach, doszedłem do nieprzyjemnego wniosku. "Wow, to naprawdę nie jest dobre". Odłożyłem na chwile scenariusz by rozważyć możliwość taką że może mój umysł nie jest w stanie zaabsorbować moich ciekawych dialogów i mocnych scen akcji, z powodu wczesnej pobudki.

Przeczekałem więc do przesiadki by przeczytać trochę więcej, aż zmuszony byłem przyznać że może mój dialog nie jest aż tak ciekawy, a sceny akcji nie powalają aż tak mocno. Zmuszony byłem wziąć pod uwagę możliwość że może wcale nie napisałem następnego amerykańskiego klasyka, i że jako scenarzysta jestem do bani. Wsiadłem na pokład z samolotu z ochotą na spędzenie czasu z moim przyjacielem. Teraz zaś, nienawidzę go.

Tego popołudnia w Los Angeles, Jamie, jeden z writer'ów programu telewizyjnego RAW, zapytał mnie o scenariusz. Jamie sam napisał kilka w swoim życiu, to też korzystałem z jego rad podczas pisania swojego. "Cóż Jamie, nie jest tak dobry jak się spodziewałem", zmuszony byłem przyznać. "Szczerze mówiąc - jest do bani". Reakcja Jamie kompletnie mnie zaskoczyła.

"Mick, masz dar którego większość pisarzy nigdy nie otrzyma - zdolność obiektywnego patrzenia na swoją własną pracę".

"Naprawdę ? Wow, mam dar."

"Tak Mick, mówię Ci, większość z nich jest przekonana że wszystko co piszą jest doskonałe. Wyprzedzasz ich o lata świetlne."

"Więc mówisz że aby być dobrym pisarzem wystarczy wiedzieć że jesteś do bani pisarzem ?"

"Dokładnie."

Kilka tygodni później, na wycieczce do połódniowo-wschodniej Azji, rozpocząłem pisanie "Foley Is Good". Początkowo chciałem nauczyć się wykorzystywać do tego komputer, i nawet kupiłem sobie jeden na miesiąc przed wyjazdem. Niestety, ledwo zdołałem go rozpakować, o użyciu go nie wspominając, więc do Azji wybrałem się z z dwoma notesami i zestawem długopisów.

Siedem tygodni i 129.000 słów później, miałem książkę (a dokładniej, około 600 ledwo trzymających się stron z notesów) w swoich dłoniach. Podczas pisania, zacząłem pracę na dodatkową sekcją, która jest moją przemyślaną odpowiedzią na często bezpodstawną krytykę świata sportowej rozrywki. Siedem tygodni zajęło mi napisanie tych 30.000 słów, i mam szczerą nadzieję że zdołam rzucić odrobinę bardzo-potrzebnego-światła na powiedzenie "druga strona medalu".

Podczas procesu poprawiania i przepisywania, przeczytałem "Foley Is Good" wiele razy. I zgadnijcie co...spodobało mi się...naprawdę mi się spodobało. A co równie ważne, świetnie się bawiłem pisząc ją, i z uśmiechem na twarzy czekam na moje przyszłe literackie przygody.

Zapewne nie uniknione jest porównywanie przez ludzi tej książki do "Have a Nice Day !". Zapewne wielu z nich polubi bardziej tą pierwszą książkę, ponieważ posiada więcej stron, wrestlingu, ostrego słownictwa i krwi. Dużo więcej krwi. Jednak myślę że inni (wliczając w to mnie), polubią bardziej właśnie tą, po części z powodu mniejszej ilości stron, wrestlingu, ostrego słownictwa i krwi. Dużo mniej krwi. Co do tego jak ta książka poradzi sobie pod względem krytycyzmu i finansowym, naprawdę nie jestem w stanie przewidzieć.

Jedno mogę powiedzieć z całkowitą pewnością. Ta książka nie jest do bani. Gdyby była, wiedział bym o tym. Taki mam dar.


Z poważaniem,
Mick Foley

Hotel Hershey
Hershey, Pennsylvania
20 Luty 2001


Przetłumaczył: Rabol

dodane przez Rabol w dniu: 27-10-2007 18:56:46

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy