Nagrania z Orlando były wykorzystywane w programie World Wide Wrestling, który sprzedawano do innych państw. Program ten był najmniej ważny dla federacji i nie występowały w nim największe gwiazdy.
Jednak WCW mogło się poszczycić wielkim rosterem, w którym było ponad stu zakontraktowanych wrestlerów. Tłoczyli się oni za kulisami Universal Studios, które wyglądało jak sala castingowa do filmu "Lot nad kukułczym gniazdem 2".
Pośród masy dziwaków odnalazłem wiele znajomych twarzy: Tongę/Haku (który akurat występował jako Meng), Eddy'ego Guerrero, Horace'a Bouldera czy Chrisa Benoita. Ten ostatni nie wyglądał zresztą na szczęśliwego. Wziął mnie do kąta i powiedział, "Co to kurwa miało być w tym Dalton? Terry mówi, że wypadłeś bardzo słabo. Krąży opinia, że do niczego się nie nadajesz."
Nie sądziłem, że mój występ był aż tak słaby i byłem zaskoczony, iż tak przykra opinia pojawiła się po zaledwie jednej walce. Myślałem, że dano mi czas na aklimatyzację i przystosowanie do nowego stylu. WCW miało jednak tak wielu wrestlerów, że nie zawracało sobie głowy kimś takim jak ja.
Ale na tym się nie skończyło: "Musisz się lepiej ubierać. Nosząc spodenki i bezrękawnik wyglądasz jak prostak. To jest poważna firma, więc godnie ją reprezentuj." On akurat miał na sobie spodnie od garnituru i elegancką koszulę. Chris ubierał się tak na długo przed tym, nim ktoś pomyślał o dress codzie, czyli zasadach ubioru w pracy.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co jest gorsze: wyrzucenie z pracy czy zawiedzenie oczekiwań Benoita.
Pierwszą walkę na World Wide stoczyłem z Gamblerem, wrestlerem, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
Miał gimmick hazardzisty, a w drodze na ring wykonywał karciane sztuczki. Świadomość, że moja przyszłość zależy od walki z kimś takim była więc bolesna. Nie wiedziałem, czy Gambler jest w ringu dobry czy do niczego. Moja samoocena była jednak tak niska, że chciałem mieć to jak najszybciej za sobą.
W tamtej chwili nie liczyły się żadne moje wcześniejsze osiągnięcia. To była moja ostatnia szansa.
Gambler prowadził walkę. Nie była ona nadzwyczajna, ale właśnie czegoś takiego potrzebowałem. To była najzwyklejsza walka, jak w szkółce wrestlingowej. Nie było żadnych gongów i gwizdów, a wyłącznie dobra historia i solidne wykonanie.
Stoczyliśmy całkiem niezłą pięciominutową walkę, dzięki której odzyskałem pewność siebie i ponownie stałem się Chrisem Jericho - Postrachem Świata.
Jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, zasada KISS zawsze się sprawdza. Nie chodzi mi jednak o makijaż Demona (KISS Demon występował w WCW w 2000 r. - przyp.) i plucie krwią, ale o zasadę Keep It Simple, Stupid (pol. Nie Komplikuj, Głupku), która mówi, że sukces tkwi w prostocie. W mojej walce z Gamblerem była prostota, a ja już nie byłem głupkiem.
Ponieważ w Universal nagrywaliśmy cztery gale, walczyłem cztery razy dziennie. Publiczność zawsze była głośna i podekscytowana, gdyż walki były jedną z atrakcji parku (wbrew pozorom Universal Studios to nie hala widowiskowo-sportowa, a wesołe miasteczko - przyp.). Ludzie mogli tam odbyć przejażdżkę w stylu "Powrotu do przyszłości", zjeść watę cukrową albo obejrzeć wrestling. Do wyboru, do koloru.
Turyści tańczą tak, jak im zagrają. Facet w stroju psa mówi, "Gdy zobaczycie ten znaczek, trzymajcie kciuki w górze i wiwatujcie! Gdy ten znaczek każe wam buczeć, skierujcie kciuki w dół i buczcie."
Jeśli oglądaliście te gale, na pewno zwróciliście uwagę na grupkę ludzi, którzy nie mieli pojęcia, dlaczego trzymają kciuki w górze i wiwatują, a zaraz potem buczą. To było całkowite przeciwieństwo fanów ECW. Byłem teraz w świecie Turner Broadcasting Corporate Wrestling.
Zastanawiało mnie tylko, co się stanie, kiedy 120 wrestlerów znajdzie się na placu zabaw dla dorosłych znanym jako Downtown Disney?
Oto odpowiedź: kompletny chaos i rozpusta. Chyba cały roster kończył w dyskotece, pijąc i balując do 3. Imprezy czasem przenosiły się do jednego z hoteli, w których byliśmy zakwaterowani. Często z imprezy jechaliśmy prosto na taping do Universal Studios, modląc się, aby nikt nas nie zabookował na 9 rano.
W tym tkwi sekret. Jeśli byłeś fanem World Wide, musisz wiedzieć, że oglądałeś walki, których uczestnicy wciąż byli lekko wcięci, a w najlepszym wypadku mieli kaca.
Mówię z autopsji.
Pewnej nocy śniło mi się, że rzygałem do zlewu. Kiedy jednak się obudziłem, okazało się, że to nie był sen. Tego dnia byłem zabookowany na 9, 11:30, 14 i 16:30. Podobno jeden z bookerów widział mnie, jak szedłem chwiejnym krokiem o 3 nad ranem i pomyślał, że będzie zabawnie, jeśli będę miał cztery walki następnego dnia. Ale to nie było zabawne.
Miało to jednak swoje plusy - dzięki temu mogłem na World Wide stoczyć szybkie i emocjonujące walki z takimi zawodnikami jak Benoit, Eddy i Dean Malenko.
Byłem trochę zaniepokojony z powodu mojego theme'u. Chciałem wychodzić na ring przy jakimś ciężkim kawałku, np. "Over the Mountain" Ozzy'ego, "Electric Head Pt. 2" w wykonaniu White Zombie czy "Silent Jealousy" zespołu X. Zamiast tego dostałem jakąś przeróbkę Journey - "Only the Young" zagraną na syntezatorze.
Zawsze przywiązywałem wagę do mojego theme'u, ponieważ ten element podkreśla moją postać i zachowanie w ringu. Ta piosenka wszystko jednak psuła. Byłaby dobra w komedii dla nastolatków w latach 80., ale zupełnie nie pasowała do rockowego wrestlera. Co gorsza, pewnego wieczoru oglądałem magazyn koszykarski na TBS i usłyszałem tę piosenkę w tle. Okazało się, że mój theme był w rzeczywistości bardzo popularnym podkładem w produkcjach TBS.
"Jericho potrzebuje theme'u? Okej, dajcie mu podkład z 12. odcinka Magazynu Koszykarskiego."
Z pewnych względów wybór tej piosenki był jednak dobry, gdyż była tak nudna jak moja postać. Byłem zwykłym dobrym gościem bez charyzmy, który raz wygrał, raz przegrał.
Dotąd występowałem przed publicznością World Wide, ale kiedy po raz pierwszy wystąpiłem przed publicznością Monday Nitro, która zapłaciła za bilety, nie radziłem już sobie tak dobrze.
Nitro było odpowiedzią Bischoffa na WWF Monday Night Raw, a jego pomysł, by obie gale były transmitowane w tym samym czasie antenowym, doprowadził do największego boomu wrestlingowego w historii. To był fantastyczny okres dla fanów oraz wrestlerów i właśnie dlatego Bischoff od razu mnie zatrudnił. Najpierw chciał zakontraktować tylu wrestlerów, ilu się da, a dopiero potem martwił się, jak ich wykorzystać.
Kiedy przyjechałem na moje pierwsze Nitro w Palmetto w stanie Floryda, byłem zszokowany tym, jak wielu wrestlerów zatrudnił Bischoff. W przeciwieństwie do tapingu World Wide, były tam wszystkie wielkie gwiazdy.
Poszedłem do szatni i widziałem jak Ric Flair, Sting i Lex Luger grają w karty. Poszedłem do innej szatni, a tam Randy Savage rozmawia ze Scottem Steinerem. Stanąłem w kącie i zobaczyłem Hulka Hogana, który szedł do swojej prywatnej szatni z Jimmym Hartem.
Przez chwilę poczułem się jak kompletny mark. Kiedyś jeździłem za Flairem samochodem mojej mamy, czekałem na autograf Hogana w Polo Park Inn, podskoczyłem z krzesła, gdy Savage został mistrzem WWF, a teraz pracowałem z nimi w jednej federacji!
Wziąłem głęboki wdech i natychmiast zszedłem na ziemię. Bohaterowie mojego dzieciństwa byli teraz moimi kolegami, więc musiałem się zachowywać odpowiednio.
Za radą Chrisa kupiłem trochę eleganckich ciuchów - a przynajmniej myślałem, że były eleganckie. Nie mogłem jednak znaleźć odpowiednich spodni od garnituru, więc kupiłem parę niedopasowanych brązowych dżinsów i czarną koszulę. Wyglądałem jak pięciolatek w szkółce niedzielnej, więc spodenki i bezrękawnik wyglądały lepiej.
Chciałem przedstawić się tak wielu osobom, jak to możliwe, bo tego nauczono mnie w szkole wrestlingowej. Większość zapaśników była mi życzliwa, ale nie miała pojęcia, kim jestem. Podszedłem do Lexa Lugera i pomyślałem, że najlepiej będzie, jak go zagadam o jego siłownię w Atlancie, do której akurat chodziłem.
"Cześć, Lex, jestem Chris Jericho i chciałem tylko powiedzieć, że masz świetną siłownię. Od dawna ją prowadzisz?"
Spojrzał na mnie z rozdrażnionym wyrazem twarzy i zapytał, "Możesz się przedstawić jeszcze raz?"
Szybko przekonałem się, że takimi bufonami jest większość gwiazd w szatni.
Pierwszą walkę na Nitro stoczyłem z Alexem Wrightem, młodym high-flyerem z Niemiec. Dostaliśmy osiem minut na walkę i wejściówki, a ponieważ debiutowałem w prime time w ogólnokrajowej telewizji, myślałem o spotach i akcjach, które chcę wykonać.
Podzieliłem się moimi pomysłami z Alexem, a on pokiwał głową.
"Z tych dziesięciu akcji, które chcesz wykonać, wybierz trzy najlepsze, bo to wszystko na co mamy czas." Teraz on był Dickiem Murdochem, a ja młodym gościem z Japonii. Nie żartował, był realistą.
Na marginesie, Kevin Sullivan tak zabookował tę walkę, że nie mogłem w niej wypaść dobrze, cokolwiek bym zrobił.
Takiej końcówki nie życzyłbym najgorszemu wrogowi: Alex skoczył na mnie z narożnika i chciał mnie powalić na ziemię. W ostatniej chwili uchyliłem się jednak, a on wpadł na barierki i złapał kontuzję. Zamiast jednak cieszyć się z nadchodzącego zwycięstwa, zszedłem z ringu i pomogłem mu wstać.
Facet, który kiedyś walczył ze złamaną ręką (w 1994 r. Jericho złamał rękę przed galą SMW, ćwicząc shooting star press. Mimo bólu walczył jednak na gali - przyp.), teraz schodził z ringu, by upewnić się, że jego rywalowi nic nie jest.
Walka skończyła się podwójnym count outem, gdyż według scenariusza, nie chciałem wygrać, wykorzystując niezdolność do walki mojego przeciwnika.
Bobby Heenan, który był wtedy komentatorem, grzmiał, "Jericho zachował się idiotycznie. Kiedy walczy się w takiej federacji jak WCW, trzeba wygrywać w każdy sposób. Dlaczego nie chciał takiego zwycięstwa?" Miał rację.
Bischoff był drugim komentatorem i bronił mojej decyzji.
"Chris Jericho zachował się jak człowiek. Postępuje zgodnie z zasadami i na pewno nie zależało mu na takim zwycięstwie. To dobry dzieciak."
Obrzydliwe, wiem. Każde jego słowo dołowało mnie jeszcze bardziej.
Nawet Heenan zauważył, że Bischoff był strasznie nachalny w tym promowaniu mnie.
"Podpisałeś pożyczkę dla tego chłopaka?"
Taki cukierkowy babyface miał rację bytu dziesięć lat wcześniej, ale w 1996 r. był jak trucizna i też wywoływał wymioty.
Jakby tego było mało, tuż po walce udzieliłem wywiadu Mean Gene'owi Okerlundowi, w którym wyjaśniłem moje zachowanie.
"Nie chciałem wygrać walki w ten sposób, Mean Gene. Hulk Hogan i nWo mogą tak wygrywać, ale ja nie."
Zamiast skupić się na sobie, zacząłem mówić o tym, jakimi to okrutnikami są członkowie nWo. To był kolejny element mojej autodestrukcji. W ciągu ośmiu minut wypracowałem sobie wizerunek szlachetnego człowieka, który woli mówić o Hulku Hoganie niż o sobie samym. Kto przy zdrowych zmysłach by się tak zachował?
Z pewnością nikt z biura WCW.
Bischoff wydawał się zadowolony ze mnie (Terry Taylor powiedział mi wprost, "Szef cię lubi"), aczkolwiek reszta zespołu bookerskiego miała ze mną jakiś problem. Moje przypuszczenia potwierdziły się podczas mojej pierwszej walki na PPV - przeciwko Chrisowi Benoitowi na Fall Brawl '96.
Wiedziałem, że razem z Chrisem możemy stoczyć równie dobrą walkę jak tę, którą mieliśmy na J-Cup. Moje nadzieje rozwiał jednak Sullivan, mówiąc, że w tej walce przez 80% ma przeważać Benoit, a tylko przez 20% ja.
Bookowanie walki w ten sposób nie miało sensu, niezależnie od tego, że debiutował w niej gość, którego rzekomo "lubi szef". Może Sullivan nie umiał sobie poradzić z tym, że wyszedł na głupka, gdy dzwonił do mnie w sprawie tryoutu, podczas gdy ja przygotowywałem się do podpisania kontraktu. A być może chodziło o to, że sam miał zacząć angle z Chrisem i chciał, by jego przeciwnik miał silniejszą pozycję. To zabiło moje morale.
Chris i ja olaliśmy rozkaz Sullivana i stoczyliśmy dobrą walkę. Po wszystkim Sullivan powiedział, "Walka była dobra, ale za często byłeś w ofensywie."
Nasuwało się pytanie, mam być drugim Shawnem Michaelsem czy drugim Barrym Horovitzem?
Sytuacja pogorszyła się na moich pierwszych house shows. Moim przeciwnikiem był Jerry Lynn, a ponieważ nie mieliśmy ograniczeń czasowych, jak na tapingach, toczyliśmy dobre walki. Chyba nawet za dobre, bo sam Scott Hall zwrócił mi uwagę.
"Słuchaj, walczycie za długo i wykonujecie za dużo akcji. Nikt nie zapłacił złamanego grosza, by was zobaczyć, więc nie musicie tego robić przez 20 minut. Walczcie krócej i idźcie pod prysznic," powiedział arogancko i poszedł dalej.
Byłem wściekły. Nie podobało mu się, że ciężko pracujemy i musiał nas obrazić. Pomijając to, że jego nazwisko znaczyło milion razy więcej niż moje, Hall nie musiał się napracować, by publiczność na niego zareagowała. W moim przypadku ciężka praca była wszystkim, jako że nikt do cholery nie wiedział, kim jestem. nWo miało w nosie jakość walk, a dla mnie był to najważniejszy czynnik, więc miałem ochotę dać im w twarz za obrażanie mnie.
Benoit wściekł się tak samo. "To nie miejsce na mówienie takich rzeczy. Obraża nas, bo jest leniwy i chciałby, żebyśmy byli tak leniwi, jak on. Nie słuchaj go." Benoit chciał zresztą nakopać Hallowi do dupy za to, że ten po pijaku nasikał mu niegdyś do kowbojskich butów.
Komentarze Halla były odzwierciedleniem ogólnej postawy członków nWo, którzy byli dobrze opłacani i zachowywali się, jakby byli jakimiś primadonnami. Pewnego wieczoru w hali w Tupelo w stanie Mississippi był problem z nagłośnieniem i nie można było puścić theme'ów. Hall i Nash zaczęli głośno narzekać, że to JoJo (ich własne określenie dla czegoś, co ma niski standard) i odmówili wyjścia na ring.
"W Nowym Jorku zawsze gra muzyka. Czy tak ma wyglądać dobra zabawa? To JoJo. Jeśli nie będzie muzyki, nie wyjdziemy na ring, proste."
Hall i Nash mieli walczyć ze Stingiem i Randym Savagem. Po kilku minutach tej błazenady Savage powiedział, "Słuchajcie, mam w dupie to, czy zagra muzyka czy nie. Idę na ring."
Sting podzielił zdanie Savage'a i bez słowa poszedł za nim. Savage był jedną z największych gwiazd w historii WWF i dla niego brak muzyki nie był JoJem. Hall i Nash niechętnie i z pretensjami wyszli w końcu na ring.
Po gali Eddy, Chris, Dean i ja wyjechaliśmy poza miasto i wypiliśmy kilka piw w samochodzie. Zaparkowaliśmy na krawężniku obok domu, w którym dorastał Elvis Presley. Dowiedzieliśmy się o tym z wielkiej tablicy, która informowała o tym fakcie. Eddy postanowił wysikać się w krzakach ogradzających dom Elvisa. Mieliśmy ubaw, gdy spojrzał w górę i powiedział, "Pieprzyć Elvisa! Kogo on w życiu pokonał?"
Domyślam się, że Król nigdy nie zaśpiewał w El Paso (miejsce, w którym urodził się Guerrero - przyp.)
Rozdział 44: Magazyn Koszykarski odcinek 12
Komentarze ()
Skomentuj stronę