Ranking: Ostatnie 10 WrestleManii


WrestleMania, WrestleMania i… po WrestleManii. Za to jakim świetnym widowiskiem była ona w tym roku! Jednak… czy było tak dobrze, jak się zapowiadało, czy może jednak cała gala była jedną wielką klapą? Jak wypada na historycznym tle? Czy coś z tegorocznej WrestleManii zapadnie nam w pamięć? Żeby odpowiedzieć na te pytania, postanowiłem podsumować, jak faktycznie Hollywoodzki Szał Wrestlingu wypadł względem swoich 9 poprzedników. A ranking ten prezentuję się następująco:

MIEJSCE 10: WrestleMania 36


Pierwsza edycja, która przyniosła nam rewolucyjne podejście z rozdzieleniem Największej Sceny Ze Wszystkich na 2 osobne noce. Niestety, była to też gala w środku pandemii Covid-19 i przez to została ona naznaczona brakiem publiczności - choć i sam wrestling pozostawiał sporo do życzenia. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że ta gala znajduje się na samym dnie tego rankingu.

Na początek trzeba wspomnieć, że miejsce miały 2 nagrywane i specjalnie reżyserowane mecze - Firefly Fun House Match oraz Boneyard Match. Uważam oba te koncepty za niepotrzebne i uwłaczające wrestlingowi. I jak ciężko uznać ten rewanż Wyatta na Cenie, tak wielu pewnie miało nadzieję, że ostatni mecz Undertakera odbędzie się chociaż na normalnej arenie. Z dobrych rzeczy należy wspomnieć Alexę Bliss i Nikki Cross detronizujące Kabuki Warriors, Malakaia Blacka (Aleistera, jak kto woli) budującego swoją pozycję po zwycięstwie z Lashleyem i Drew McIntyre'a pokonującego Bestię. Czemu tak mało, spytacie? Bo ówczesna Charlotte zdobywająca pas NXT to lekka przesada, Angel Garza i Austin Theory to tag team niegodny WrestleManii, a starcie Edge'a z Ortonem było koszmarne (i koszmarnie długie). Nie najgorsza była walka o pas Raw pomiędzy Becky Lynch i Shayną Baszler, ale ta ucierpiała poziomem przez ciążę Irlandki. Reszta walk niestety nie warta jest nawet wspomnienia. Jednak, żeby zakończyć czymś pozytywnym, odnotuję, że walka z pierwszej nocy między Sethem Rollinsem i Kevinem Owensem była absolutnym showstealerem i spokojnie walką roku jak na tamte realia, bo panowie dali z siebie 200%, a jak wiemy, chemia między nimi jest niemal doskonała.

Legendarne momenty:
Zakończenie kariery przez Undertakera po zakopaniu AJ'a Stylesa

MIEJSCE 9: WrestleMania 38


Trzecia edycja 2-dniowej gali przyniosła nam aż 16 pojedynków, z czego aż 3 kończyły się zwycięstwem celebrytów. Sama gala zaś była przepełniona match-upami, które były nieinteresujące lub zwyczajnie nie wyszły.

Zaczynając więc od meczów gali roku niegodnych: Usos pokonali Shinsuke Nakamurę i Ricka Boogsa (który dodatkowy się kontuzjował), Drew McIntyre pokonał Barona Corbina, Miz i Logan Paul pokonali Mysterios, Lashley pokonał Omosa, Johnny Knoxville pokonał Samiego Zayna (!), a Vince McMahon, Pat McAfee i Austin Theory urządzili sobie cyrk na kółkach. Tylko że taki, że nikomu nie było do śmiechu. Ze starć, które za to należy zapamiętać, dostaliśmy kolejny już wtedy banger między Biancą Belair i Becky Lynch o pas Raw, Charlotte i Rondę idące na noże o pas SD czy też 18-minutowy brawl i przy okazji wielki powrót Stone Colda Steve'a Austina, który mierzył się z Kevinem Owensem. I jak zwycięstwo Hall of Famera jest zrozumiałe, tak Kanadyjczyk wyniósłby z niego dużo więcej. Największym momentem pierwszej nocy (a może i całej gali) pozostanie huczny i trzymany w tajemnicy powrót syna marnotrawnego, Cody'ego Rhodesa, po 7 latach. Jak na wielki powrót przystało, jego rywalem był inny wielki - Seth Rollins - i to zwycięstwo nad nim zapoczątkowało drogę Rhodesa na szczyt (na który, miejmy nadzieję, kiedyś dotrze). Oprócz tego ósemka panów i pań uraczyła nas świetnymi pojedynkami o pasy tag team, a The Brawling Brutes pokonali The New Day w starciu, które nikogo nie obchodziło. Meczem, wokół którego był ogromny hype, był AJ Styles vs Edge, ale udziwniona podbudowa i, co tu dużo mówić, mizerny w ich wykonaniu mecz tylko zaszkodził widowisku. Wreszcie main event, dumnie ogłaszany jako "największa walka w historii", a wiemy, jak to się potoczyło - kolejny beznadziejny mecz Lesnar-Reigns, kontuzja Romana i unifikacja tytułów. I to właśnie okropność tego ME sprawiła, że tej unifikacji nie zaliczę nawet do czegoś epickiego.

Legendarne momenty:
Cody Rhodes wraca do WWE po 7 latach i założeniu AEW

MIEJSCE 8: WrestleMania 32


Po dwóch tak niepowtarzalnych galach, jak w latach poprzednich, 32 edycja WMki miała ciężkie zadanie i można śmiało powiedzieć, że mu…nie podołała. Zresztą, zdaniem wielu, rozpoczęła ona długi okres, w którym Showcase Of The Immortals straciło swój blask.

Po raz kolejny zastosowano 7-men Ladder Match o mistrzostwo IC jako opener i po raz kolejny okazało się to strzałem w dziesiątkę. Obsada niemal tak dobra i ciekawa jak przed rokiem zagwarantowała multum interesujących spotów. Na minus wydaje się jedynie zwycięstwo Zacka Rydera, któremu do Matta Cardony było wówczas daleko. A poza tym Chris Jericho pokonał świeżego w WWE AJ'a Stylesa (z nie wiadomo jakiego powodu), League Of Nations pokonało The New Day tylko po to, żeby wkrótce zostać rozwiązane, a Brock Lesnar pokonał Jona Moxleya w meczu, który zdecydowanie nie sprostał oczekiwaniom. Z plusów natomiast dostaliśmy solidną walkę Charlotte, Sashy oraz Becky o nowe Women's Championship. I tutaj największym minusem jest fakt, że w walce zabrakło tej czwartej, Bayley…
Doświadczyliśmy też 30-minutowej batalii Undertakera z Shane'em McMahonem z dość solidną stawką w tle, jednak… no właśnie - pół godziny Shane'a!? Choć nie można mu odmówić, że skok z klatki pozostał jedynym wartym zapamiętania momentem tej WrestleManii. Bo o ile zwycięstwo Barona Corbina w Battle Royal wydawało się wtedy w porządku, to i main event… nie porwał. A mógłby, gdyby był 2 razy krótszy. Triple H już dobrze po swoim prime time i Roman Reigns, którego każdy nie znosił, stworzyło mieszankę wybuchową - na tyle, że wysadziła ona jakiekolwiek wspomnienia z tej gali.

Legendarne momenty:
Skok Shane'a McMahona z klatki podczas Hell In A Cell Matchu

MIEJSCE 7: WrestleMania 33


Po klapie WMki 32 nowy rok przyniósł fanom nowe rozdanie w federacji. Rozdzielenie mistrzostw kobiet i mężczyzn między brandy stwarzało okazję do wielu ekscytujących zestawień i interesującej karty. Niestety, nie wszystkie mecze dały radę, a sam układ karty pozostawił wiele do życzenia. Klasycznie już, nie czepiając się kick offu… ale fakt, że znalazła się w nim walka o pas IC z Jonem Moxleyem to czysta farsa.

W openerze zobaczyliśmy, jak Shane McMahon idzie na noże z AJ'em Stylesem i wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że ponownie musieliśmy oglądać Shane'a w ringu ponad 20 minut. Kevin Owens odebrał pas US Chrisowi Jericho w jednym z wówczas najbardziej wyczekiwanych starć (i najlepszego feudu tamtego roku), ale sam mecz niestety nie był szczególnie warty zapamiętania. Ponownie ujrzeliśmy wieloosobowe starcie kobiet o główne złoto, tyle że teraz w 4-way meczu pomimo obecności Bayley, Sashy i Charlotte zabrakło Becky, a zamiast niej dostaliśmy… Nię Jax (tak, mi też opada szczęka, gdy to sobie przypominam). Bodaj najbardziej pozytywnym momentem gali pozostaje szokujący powrót Hardy Boyz i z miejsca zdobycie przez nich tytułów Tag Team w i tak solidnie obsadzonym meczu (Good Brothers, The Bar oraz Enzo i Big Cass). Jednym z gorszych segmentów za to pozostanie następna walka, czyli zwieńczenie feudu Cena/Nikki Bella vs Miz/Maryse. Jednym słowem: 9 minut, których WWE mogłoby nam oszczędzić. Tak jak niestety kompletnie niezrozumiałej decyzji, aby pasy WWE oraz Universal były bronione tuż po sobie w meczach, które zajęły łącznie 15 minut. 15 minut na 2 najważniejsze pasy w federacji? Wstyd, WWE. Naomi detronizująca prime Alexę Bliss pozostanie czymś dziwnym, ale nadal była to okej walka z okej rezultatem. Personalnie było w walce Triple H'a z byłym przecież podopiecznym i złotym chłopcem - Sethem Rollisem. Z tym że i tu, jak rok wcześniej, walka Huntera trwająca prawie pół godziny nie mogła być wybitna, a i samymi stylami panowie się nie zgrali. No i wreszcie coś, co Vince McMahon widział jako ten Legendary Moment - w walce wieczoru Roman Reigns pokonał Undertakera. Ani to zwycięstwo nie przysporzyło mu fanów, a i był to po prostu bardzo smutny widok patrzeć, jak Taker upada po raz drugi. Nie wspominając już, że to nie na miejscu zamykać WrestleManię bez walki o któryś z głównych pasów.

Legendarne momenty:
Powrót Hardy Boyz

MIEJSCE 6: WrestleMania 35


Trzydziesta piąta edycja tej gali odznaczyła się przeładowaną kartą z 4 meczami w pre-show oraz 16 meczami ogółem. Warte zaznaczenia jest też, że w porównaniu do poprzednich lat, udało się uniknąć większych pomyłek i stworzyć naprawdę solidne PPV. Jednak i tutaj nie zabrakło fuckupów.

Na plus zaliczyć można walkę rozpoczynającą i szybkie, ale efektowne zwycięstwo Setha Rollinsa nad Brockiem Lesnarem (jak widać, Rollins w openerach oraz main eventach sprawdza się wybitnie), za krótkie, ale niezłe starcie starcie o pas IC Finna Balora z Bobbym Lashleyem oraz najbardziej magiczny moment, jakim był bis YESmanii sprzed pięciu lat wcześniej, czyli Kofi Kingston pokonujący Daniela Bryana, by zdobyć upragniony pas WWE. I jak Danielson był adresatem tej chwili wcześniej, tak teraz oddał honory dla swojego ciemnoskórego kolegi. Na minus na pewno starcie Miza z Shane'em (...) czy chociażby fakt, że Samoa Joe i Rey Mysterio dostali aż… 58 sekund. Tak krótki czas dla takich nazwisk zakrawa na zbrodnie. Najbardziej skandaliczną decyzją pozostanie i tak ta, przez którą Baron Corbin (!) zakończył karierę Kurta Angle'a. Wielki smutek z wyniku, jak i ogólna beznadzieja z wyboru przeciwnika. Oprócz tego garść meczy, które po prostu się odbyły, m.in. AJ Styles vs Randy Orton, które było w porządku, ale to wszystko. Bracia Uso obronili swoje pasy, jednak w starciu mieliśmy za dużo losowych zlepków poza nimi, żeby brać to na poważnie na największej ze scen. Ten sam przypadek w przypadku kobiet, bo Mistrzostwo Tag Team IIconics byłoby dużo przyjemniejsze bez udziału Nii Jax, Taminy, Natalyi oraz Beth Phoenix. Roman Reigns pokonał Drew McIntyre'a i tu też było w porządku, z tym, że ten drugi potrzebował tego zwycięstwa dużo bardziej. No i w końcu gorący, personalny feud Batisty i Huntera (lata świetlne później), które, jak to musiało się skończyć w przypadku dwóch emerytów, mogłoby być dużo lepsze, gdyby było dwa razy krótsze. Na dużo pozytywnych słów zasługuje natomiast main event, pierwszy w wykonaniu pań - i to w jakim zestawieniu! Ronda Rousey, Charlotte oraz Becky Lynch dostarczyły niesamowitego widowiska pełnego pasji i dobrego wrestlingu. Zaś zdobycie dwóch pasów przez Becky na dobre ugruntowało ją jako najgorętszą zawodniczkę w dywizji.

Legendarne momenty:
Pierwszy w historii main event kobiet i Becky przypinająca Rondę

MIEJSCE 5: WrestleMania 37


Druga edycja 2-dniowego show przyniosła zdecydowanie więcej dobrych wspomnień niż pierwsza (bo ciężko o gorsze). Dodatkowo podczas tej edycji nie zobaczyliśmy Andre The Giant Memorial Battle Royal, jak i żadne walki nie znalazły się w pre-show. I o ile to drugie można jeszcze zrozumieć, to brak memoriału stał się już smutną i nieprzyjemną tradycją.

Na początek Lashley pokonał McIntyre'a, zamykając ich przedłużający się feud po walce, która była nie najgorsza, choć i do najlepszych openerów sporo jej brakowało. Natalia i Tamina wygrywające shota na tytuły tag teamów kosztem Riot Squad to ponury żart, rodem z podręcznika Vince'a McMahona, więc i tu szkoda dłużej się rozwodzić. Rollins przegrywający na WrestleManii to rzadko przyjemny widok, ale po takim bangerze, jaki odwalili z panem Cesaro, można tę decyzję wybaczyć, bo Seth po raz któryś z rzędu skradł show na WMce. Detronizacja The New Day przez AJ'a Stylesa i Omosa również była dobra w wykonaniu (jakkolwiek nie brzmi teraz Omos z jakimś tytułem). Strowman został oprawcą Shane'a w stalowej klatce, co, jak na obecność McMahona Jra, nie jest złym rezultatem. Ta WrestleMania zapoczątkowała też niebezpieczny trend na celebrytów kompromitujących roster WWE, po tym jak swoje zwycięstwo wspólnie z Damianem Priestem świętował Bad Bunny. Ofiarami padli Miz oraz Morrison, ale tym dwóm, jak dobrze wiemy, niespecjalnie się wiedzie. Pierwszą noc zamknął feel good moment, w którym Bianca Belair odebrała Sashy Banks mistrzostwo kobiet SD, jednak sama walka nie odznaczała się niczym szczególnym. Drugi dzień był już zdecydowanie gorszy, bo o tragicznej walce Ortona z Wyattem i Alexą chcielibyśmy zapomnieć, a mecz pań o pasy tag team był made in wyrzuć. Na lekki plus Kevin Owens i Sami Zayn, lecz nie był to niestety Sami w najwyższej formie. Oprócz tego zobaczyliśmy trzy zmiany mistrzowskie. Tak się nieszczęśliwie składa, że po meczach, które nie dostarczyły specjalnych wrażeń, a mowa o Sheamusie pokonującym Riddle'a, Apollo Crewsie wygrywającym z Big E (nadal ciężko zrozumieć, co stało za tą decyzją) i Rhei Ripley wyrywającej swoje pierwsze mistrzostwo z rąk Asuki (chociaż tutaj sam mecz był całkiem okej). Zdecydowanie najbardziej pamiętnym obrazkiem tej gali zostanie Roman Reigns, który po niesamowitym, brutalnym i efektownym main evencie przypiął jednocześnie Edge'a i Daniela Bryana. Śmiało można powiedzieć, że była to jedna z lepszych walk zamykających te gale.

Legendarne momenty:
Roman Reigns przypinający jednocześnie Edge'a i Daniela Bryana

MIEJSCE 4: WrestleMania 34


Wraz z kolejnymi latami WWE zaczęło coraz bardziej powiększać kartę najważniejszej gali roku i edycja odbywająca się w Nowym Orleanie była kolejnym tego przykładem, bo łącznie zobaczyliśmy 14 zestawień (2 razy więcej niż choćby podczas WM30 I WM31). Gala wniosła trochę miłych momentów, ale ponownie końcówka całkowicie przekreśliła uznanie tej WrestleManii za udaną.

Pas IC ma w sobie coś szczególnego, gdy otwiera Showcase Of The Immortals - i tak było w tym wypadku, bo uczciwie panowie Miz, Rollins i Balor wykręcili najlepszą walkę na gali, zakończoną ku uciesze publiczności zwycięstwem tego drugiego. Pierwsze starcie Charlotte i Asuki miało wokół dużo hype'u, ale pomimo niesamowitego streaku Asuki i prime'u Charlotte, ani Japonka nie pokazała nic specjalnego w podbudowie, ani fani nie dostali rezultatu, którego chcieli, bo The Queen obroniła tytuł. Mistrzostwo US dostało bardzo ciekawe zestawienie (Randy Orton, Jinder Mahal, Rusev, Bobby Roode), które zresztą wyszło całkiem w porządku, a Mahal po raz kolejny pozbawiający Ortona tytułu to dosyć zabawny twist losu. Upgrade ujrzeliśmy również w mixed tag matchu, bo zestawienie Rousey & Angle vs Triple H & Stephanie było co najmniej ekscytujące i bardzo dobre w odbiorze, zaś Luke Harper i Eric Rowan stanęli na czele dywizji tag team w mocarnym stylu, dominując The Usos i The New Day. Później niestety Undertaker i John Cena zaprezentowali nam chyba najgorszy mecz w ich wykonaniu i szkoda, że w ogóle musieliśmy zobaczyć ten 2-minutowy squash. Następnie bodaj jedyny mecz Shane'a McMahona, podczas którego ludzie mu kibicowali, a to zwyczajnie przez fakt, że wiązał się z kolejnym wielkim powrotem Bryana Danielsona, a Owens i Zayn w jednej drużynie zawsze są czymś pozytywnym (patrz: WM39). Wydawać by się mogło, że Alexa Bliss przegrywająca kolejny raz na WrestleManii nie może być dobrym pomysłem (tym bardziej z Nią Jax), jednak cała historia, jaką panie zaprezentowały w podbudowie, była przepiękna i dominujące zwycięstwo Jax było czymś bardzo dobrym. Czymś, co podzieliło fanów, był squash super tag teamu The Bar przez Brauna Strowmana i chłopaka z widowni, Nicholasa, ale powiem tak - jeśli wrestling istnieje dla jakichś momentów , to właśnie dla takich, bo dla mnie Nicholas z tytułem był czymś zwyczajnie uroczym. Niestety, jak przed rokiem, najgorszym elementem były dwa najważniejsze mecze - panowie Styles i Nakamura nie zgrali się w walce o pas WWE, z kolei walka wieczoru była kolejnym nieznośnym odcinkiem z serii Reigns-Lesnar - czyli zestawienia, w którym fani nie wspierali nikogo.

Legendarne momenty:
Nicholas zdobywa Mistrzostwo Tag Team

MIEJSCE 3: WrestleMania Hollywood


Tylu plotek, ile było odnośnie do Hollywoodzkiej gali na MIESIĄCE przed samym wydarzeniem, dawno nie było. Praktycznie od końca 2022 roku dostawaliśmy informacje o tym, jak ma wyglądać karta. Cody vs Seth IV, Lesnar vs Gunther, Cena vs Paul i oczywiście - coś, do czego WWE miało mokre sny jeszcze od 2020 - Reigns vs The Rock. Jak wiemy, żadnego z tych zestawień nie udało się stworzyć, a sprowadzany 3 lata Dwayne Johnson odmówił! Jednak nie tu leżał pies pogrzebany…

John Cena i John Cena 2.0 (Austin Theory) otworzyli galę, jednak WWE bardzo musi żałować tego zestawienia, bo dream match okazał się absolutną klapą w ringu. Na plus można uznać oba Showcase mecze, bo każdy dostał tam trochę czasu, fani dostali kilka niesamowitych akcji, a i wyniki były w porządku. Jednak, no właśnie, pomimo że na karcie królowały dream matche, ich wykonanie wyszło dość miernie. Becky wraz z Litą i Trish Stratus pokonały Damage CTRL po mocno średnim meczu., a i wygrane nie do końca wszystkim przypadły do gustu. Wojna domowa rodziny Mysterio i długo oczekiwane starcie ojca z synem miało wybitną… psychologię ringową. Bo ConDom nadal nie pokazał nic świeżego w ringu (a jak nie z Reyem, to z kim…), a mecz Rollins-Paul miał swoje momenty, ale poza tym tempo i akcje nie sprostały oczekiwaniom. O żałosnych parodiach meczów i torturowaniu biednego Miza 2 noce z rzędu przez Snoop Dogga lepiej nawet nie wspominać. Z meczów WrestleManii niegodnych dostaliśmy rzecz jasna Omosa, który szczęśliwie zebrał cięgi od Brocka Lesnara. Zaś ofiarą fatalnej podbudowy padły panie Belair i Asuka, których ani mecz, ani jego wygrana nikogo nie obchodziły. Co się tyczy dobrych rzeczy - 3-way o pas IC między Guntherem, Sheamusem i Drew był przecudowną ucztą czystego wrestlingu, podczas której panowie dostarczyli wielu dobrych emocji. Podobnie jak Ripley detronizująca Charlotte w jednym z najlepszych meczów na WrestleManii EVER. Panie naprawdę pokazały, jak to się robi. Incydent wpłynął na przebieg walki HIAC między Balorem oraz Edge'em, ale to, co panowie zdążyli zaprezentować, i tak było godne zapamiętania, natomiast postawa Finna, który mimo rozcięcia na głowie postanowił dokończyć mecz, zasługuje na oklaski. Najważniejszym wątkiem tej gali pozostawało bezsprzecznie Bloodline i pytanie, czy przetrwają. Już po odebraniu tytułów tag team Usosom przez Owensa i Zayna wiedzieliśmy, że to koniec pewnej ery. Kanadyjczycy jako najbardziej kochany duet dostał to, na co wszyscy fani liczyli - w końcu odegrali się na Bloodline. Jednak tu trochę niespodziewanie, mecz był nieco za długi i przez to czysto ringowo nie do końca sprostał oczekiwaniom. I w końcu realnie najważniejszy main event od wielu lat, czyli Cody próbujący dokończyć swoją historię kosztem Tribal Chiefa Reignsa i cóż… nie po taki wynik te 35 minut oglądaliśmy. I choć to smutne, to nieistotne, co panowie wyprawiali w ringu, bo to MIAŁ być moment Cody'ego i to MIAŁ być koniec Romana. A było tylko jedno wielkie rozczarowanie.

Legendarne momenty:
Sami Zayn i Kevin Owens odgrywający się na Bloodline
"Przekazanie pochodni" przez Charlotte Flair dla Rhei Ripley

MIEJSCE 2: WrestleMania XXX


Dla wielu jedna z, o ile nie najbardziej emocjonująca WMka w historii. Rezultaty, jakie otrzymaliśmy, peak YES Movement oraz pierwsza edycja Andre The Giant Memorial Battle Royal to punkty zapalne tego, co przyczyniło się do tak głośnego odbioru tej gali - ale po kolei.

Nie będę oceniał pre-show, ale szkoda, że pasy Tag Team z Usosami na czele wylądowały w kick offie - cóż, takie czasy. Na dzień dobry dostaliśmy kwintesencję i epicką BATALIĘ Daniela Bryana z Triple H'em i po 26 minutach(!) publiczność mogła oglądać, jak ich ulubieniec trafia do walki wieczoru. Bo feud z Authority miał jeszcze trochę potrwać…
Oprócz tego pierwsza walka The Shield na WrestleManii i niestety 2-minutowy squash Kane'a i New Age Outlaws. Nie w taki sposób przykuwa się uwagę najgorętszą frakcją w fedce. Inauguracyjny Battle Royal można spokojnie uznać za początek ciekawej tradycji, a i sam zwycięzca, Cesaro, dostał trochę światła, więc na pewno była to miła przerwa na stonowanie emocji. Cena i Wyatt dali całkiem dobre starcie i gdyby nie win tego pierwszego, dałbym tu solidnego plusa. Jednak właśnie - największy shocker w historii WrestleManii - Brock Lesnar kończy streak Undertakera. Plus? Minus? Otóż nie - zwyczajne niedowierzanie! Martwa cisza na stadionie i ogrom braw to najlepsze podsumowanie tej niesamowitej chwili. AJ Lee pokonująca całą dywizję? Cóż więcej dodać. Ano to, że main event przyniósł jeden z największych popów ujętych w TV. Wbrew wszystkim przeciwnościom Bryan pokonał wszystkie przeszkody na swojej drodze i zdobył upragnione złoto WWE. I mimo że cała gala była spod znaku miracle runu oraz końca Streaku Undertakera, to czasem nie potrzeba wiele więcej…

Legendarne momenty:
Koniec Streaku Undertakera
Daniel Bryan pokonuje Batistę i Ortona


MIEJSCE 1: WrestleMania 31


No i gala, która zawsze będzie moim numerem 1. Czy to przez fakt, że była to moja pierwsza WrestleMania? Bardzo możliwe, ale nie zapominajmy, że miała ona swoje EPICKIE momenty, przez którą stała się już klasykiem.

Ponownie nie ocenię pre-show, ale na uwagę zasługuje smutny fakt, że ponownie znalazły się w nim pasy Tag Team…
Opener jednak był jak ze snów, bo ten 7-men ladder match o mistrzostwo IC był jak z nut. Gwiazdorska obsada, niesamowite spoty, wielu faworytów i ponownie to Daniel Bryan jest bożyszczem tłumów, po tym jak ponownie po uporaniu się z fatalnymi przeszkodami, wdrapał się on na topkę WWE. Kolejne mecze nie pozwoliły publice złapać oddechu ani na chwilę, bo jak inaczej opisać kapitalne widowisko Setha Rollinsa i Randy'ego Ortona (w moim odczuciu ich najlepsze solowe starcie), okraszone najlepszym RKO w historii? Jednak Authority, gdy polegało na jednym polu, zwyciężało na innym, bo to dostaliśmy w pełnym sentymentów i emocji starciu Huntera ze Stingiem. Starciu, które nie było wysoko pod względem ringowym, ale dostarczyło intensywnych 18 minut, a i fakt, że był to debiut Stinga w WWE, bardzo podnosi rangę tego meczu. Co dostaliśmy oprócz tego? Mocne starcie Johna Ceny i Ruseva, który mimo przegranej zaliczył mocarny entrance w czołgu i całkiem solidnie zakończył swoje panowanie z pasem US. Nie zabrakło też wielkiego powrotu Undertakera i walki z Brayem Wyattem, która… no właśnie, być może powinna być ostatnią, biorąc pod uwagę to, co działo się potem, ale nie można powiedzieć, że jego zwycięstwo jest czymś złym, bo, rzecz jasna, zebrał ogromną owację po naprawdę elektryzującej walce. No i wreszcie znienawidzony main event (który stał się wyśnionym). Legendarny już cash-in Setha Rollinsa, początek nowej epoki, na dobre spod znaku ex The Shield, cały stadion niedowierzający, co się stało i w taki sposób ukoronowana została, moim zdaniem, najlepsza WrestleMania ostatnich 10 lat.

Legendarne momenty:
Heist Of The Century (cash-in Setha Rollinsa)
Debiut Stinga w WWE
Najlepsze RKO w historii

dodane przez Sicario w dniu: 22-04-2023 14:27:01

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy