Piąta kolumna #5 - Rybki, czy akwarium?


Piąta kolumna #5 - Rybki, czy akwarium?
20 lisopada 2006



Ostatni Primetime Special Impact potwierdził, że TNA sprzedaje fanom dobry towar. Tyle tylko, że…nic z tego nie wynika.

TNA zrobiło w ostatnim czasie dużo, aby nadrobić dystans w popularności do WWE. Odkurzyli więc Vince'a Russo, sprowadzili Angle'a - ikonę WWE, zdecydowali się nawet na mrugnięcie okiem w stronę starych fanów WCW, dając pas Stingowi. Teraz zaś poszli jeszcze dalej wypowiadając ustami James Gang wojnę McMahonlandii. Pomysł wojny, czy konfrontacji między federacjami jest stary jak świat. Przypomnijmy więc Erica Bischoffa, który przed Slamboree'98 wyzwał Vince'a McMahona na walkę, a gdy ten się nie zjawił (niespodzianka) ogłosił się zwycięzcą przez walkower. Szukając dalej mamy choćby Kevina Nasha parodiującego Vince'a na Nitro w paździeniku'99, czy najbardziej klasyczne skity z "inwazji" DX na WCW w 1997 ("WCW! Let my people go!" :) ). O co chodzi? Oczywiście, o próbę zwiększenia ratingów oglądalności kosztem konkurenta, pokazania się jako bardziej drapieżnej federacji przy okazji ukazując drugą stronę w jak najgorszym świetle. Bo, cytując kabaret Ani Mru Mru "jest w tym jakieś erotyczne napięcie" - takie przenikanie się światów równoległych, do którego w teorii dochodzić nie powinno. Pamiętam doskonale, jak w 1998 roku po zdobyciu przez Goldberga pasa mistrza WCW cały światek fanów ekscytował się możliwością walki Billa z ówczesną ikoną WWF Stone Coldem. A sami wrestlerzy mimochodem podsycali napięcie, potęgując wśród fanów emocje i dywagacje nt. "co by było, gdyby"…

Wojenne scenariusze mają jedną wspólną cechę - zawsze używane są przez federację, która w rankingu popularności stoi słabiej. Tak jest też w tym przypadku, ba, wskaźniki pokazują, że w tym aspekcie TNA od WWE dzieli przepaść. Niestety, mimo dawania dobrego show i wprowadzenia wszystkich wymienionych we wstępie ulepszaczy, rating TNA ani drgnął, a zapowiadany z pompą Prime Time Special osiągnął w Stanach kiepską oglądalność rzędu 1.0. Oczywiście naiwnością byłoby uważać, że w tak krótkim czasie te słupki radykalnie wzrosną, ale z drugiej strony, skoro TNA jest na Spike'u już od dłuższego czasu, wypadałoby wymagać jakiejś progresji.

Szansą wypłynięcia dla TNA jest próba wywołania wojny. Przyznam, że zapowiada się to ciekawie, zwłaszcza w kontekście ewentualnych rewelacji, jakie Billy Gunn i Road Dogg mogą sprzedać na temat Trypla i HBK, a także samego WWE. Grając tą kartą TNA ma sporo do zyskania, nie ryzykuje zaś właściwie niczym. Chyba, że zbyt dużo czasu antenowego dla BG i Kipa Jamesów wpłynie na nieatrakcyjność serwowanego dania. Chociaż może to ja jestem uprzedzony, bo przyznam, że po programie z Papą Armstrongiem postawiłem na nich krzyżyk.

Powyższy akapit nie ma jednak większego sensu, bo akcja TNA będzie klasycznym monologiem. Tak, dobrze przeczytaliście. WWE nie odpowie.

WWE nie odpowie, bo nie leży to w jej interesie. WWE być może odpowiedziałoby, gdyby podobny atak padł ze strony konkurencji (choć to też mało prawdopodobne), TNA zaś konkurencją nie jest, a już na pewno za taką nie uważa jej WWE. I nie zmieniłoby się to nawet, gdyby potwierdziły się przecieki co do zaangażowania przez TNA Krzysiów Benoit i Jericho. Nade wszystko jednak WWE nie odpowie, gdyż riposta w jakiejkolwiek formie byłaby tylko promocją da TNA. Vince mógłby więc podetrzeć tyłek papierem toaletowym z logo federacji Carter i Jarretta, DX zaprosić na ring karłów imitujących Gunna i Armstronga i kazać im pić własny mocz, ale skierowałoby to tylko zaciekawienie w stronę TNA. Owszem, niczym Wujek Staszek Mistrz Ciętej Riposty ludzie Vince'a mogliby ten nieudolny atak wgnieść w ziemię, ale świadczyłoby to tylko o tym, że dali się podpuścić. McMahon jest zbyt wytrawnym graczem, żeby dać się sprowokować, ale z drugiej strony czasem ponoszą go emocje i…tak naprawdę nikt nie wie, jaki pomysł wpadnie mu do głowy.

WWE będzie więc ignorowało TNA. Z ich punktu widzenia to w tej chwili jedynie słuszny model postępowania. Że niby nie widzą rosnącego w siłę TNA? A kto zablokował ich house show (nie wiem, na ile to prawda, ale ponoć w każdej plotce jest ziarnko prawdy), kto wprowadził do kontraktów wszystkich wrestlerów 90-dniową klauzulę no compete, kto wreszcie naciskał na Benoit, żeby jak najszybciej przedłużył kontrakt? To wszystko zawdzięczamy właśnie rozwojowi firmy z Orlando. Ale przecież nie trzeba zaraz o tym każdemu mówić. Gros fanów WWE (o których napiszę pod koniec tekstu) ma tak naprawdę klapki na oczach i być może nawet nie orientuje się, jak wygląda produkt TNA. Nie ma więc żadnego sensu informowanie ich o tym, że taki twór istnieje i, o zgrozo, jest naprawdę dobry.

Potwierdza to przykład Monty Browna. W informacji podanej na wwe.com możemy przeczytać, że "WWE podpisało kontrakt z byłą gwiazdą NFL Monty Brownem". W towarzyszącym temu wydarzeniu artykule ani słowem nie pada nazwa TNA. Czyli co? Wymazali ten 3-letni okres z jego życia? Tak, ale z drugiej strony to ignorowanie wysyła przekaz do fanów, że cokolwiek Brown w tym okresie robił, było miałkie i nieistotne. Nie zapominajcie też o akapicie powyżej - wielu fanów WWE nie wie zapewne, co to TNA.

W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję i poświęcę kilka słów Monty'emu. Nie wróżę mu wielkiej kariery w WWE. Dla mnie to taki Lashley z trochę lepszymi mic skillsami, znacznie niższy, trochę słabiej zbudowany (ze względu na budowę ciała "kuleczki" sprawia bardziej pakerskie wrażenie). No i ten mityczny Poooounce, czyli dewastujący kolejnych przeciwników running shoulder block. Na moje to będzie taki drugi Ahmed Johnson :) A do WWE poszedł oczywiście dla sianka. Bo pisałem już o tym dziesiątki razy, ale nie zaszkodzi jeszcze raz. Nie istnieje tak szalony szef, któremu wiecznie odpierdala palma, nie istnieje tak zła atmosfera w szatni i tak kiepska pozycja w rosterze, których nie byłaby w stanie ułagodzić odpowiednia liczba zer na bankowym koncie. Kariera wrestlera jest krótka, trzeba coś odłożyć blablabla…ogólniki. Dlatego proszę o zachowanie spokoju - żadnego exodusu z WWE do TNA nie będzie, a jeśli już, to będą to jednostki, najpewniej zwolnione wcześniej przez McMahona. Bo przecież przypadek Kurta Angle to nic innego jak ziarno, które trafiło się ślepej kurze. Gdyby nie to, że Vince uparł się, by wysłać go na odwyk, a Kurt - że chce dalej walczyć, tyle byście zobaczyli jego występy na sześciokątnym ringu!
Druga sprawa to prestiż i splendor - ja akurat jestem nawet skłonny uwierzyć Brownowi, gdy mówi, że odkąd zaczął uprawiać wrestling, jego marzeniem było WWE (co nie zmienia faktu, że poszedł tam dla szmalu :D ). Wielotysięczne tłumy na każdej gali, owacja, możliwość wypromowania się na skalę ogólnokrajową i przeskoczenia do bardziej rozrywkowych (i dochodowych) branż rozrywki (muzyka, film etc.) - toć to pokusa nie do odparcia. Dlatego też uważam, że jeśli Jericho wróci kiedykolwiek do wrestlingu (a zapewniam, że tak będzie, i to raczej prędzej niż później) wybierze ofertę ze Stanford, CT. Moim zdaniem (opartym na wiedzy z internetu) to typ showmena, który kocha cały ten blichtr i otoczkę. No, dobrze, spytacie, ale skoro w TNA jest tylu świetnych wrestlerów, to czemu nie palą się oni do odejścia? Przede wszystkim main eventerzy TNA zarabiają naprawdę solidne pieniądze, mają ugruntowaną pozycję (przejście do federacji o mocniejszym rosterze wiązałoby się z ryzykiem utraty miejsca na piedestale). Z kolei wrestlerzy dywizji X na pewno pomni są przykładów Kid Kasha, czy Shannona Moore'a i choćby dostawali bardzo intratne propozycje, najpewniej odprawią je z kwitkiem. Nie te gabaryty, niestety… :)

Różnice między TNA, a WWE są widoczne gołym okiem, nawet w tym, jak same federacje się definiują. WWE to sports entertainment, gdzie wrestling coraz częściej spełnia funkcję wisienki na torcie, a TNA - "home of proffesional wrestling". Symptomatyczne jest to, że najlepszy wrestling w WWE robi w tej chwili upper midcard walczący o IC Title (Carlito, Hardy, Nitro, Benjamin), a podczas walk na RAW dostaje ile…3 minuty czasu? Wiąże się to oczywiście z radykalnie odmiennymi preferencjami sympatyków obu federacji. I tak, TNA ma moim zdaniem bardziej oddany i ukierunkowany fanbase, czyli…po prostu fanów dobrego wrestlingu :) Z kolei WWE to publika bardziej, powiedziałbym, telenowelowa. Owszem, lubi obejrzeć dobrą walkę, ale równie ważne są dla niej odpowiednia oprawa, muzyka, segmenty (koniecznie z dużą dawką humoru), zawiłości scenariusza. Dla statystycznego Amerykanina oglądającego WWE program ten nie jest niczym specjalnym - ot, kolejny serial emitowany między Lostem, a Przyjaciółmi. A McMahon po prostu dostosowuje się do potrzeb rynku zbijając na tym kokosy. Hip-hop jest na topie? Macie Jasia Cenę na tronie. Lubicie pooglądać fajne dupeczki w bikini? (Swoją drogą, kto nie lubi? :) - przyp. SPoP) Mamy dla Was Diva Contest. W tle popierduje jakiś hitowy przebój, promuje się najnowszy film z wytwórni WWE, DX bezczelnie reklamuje swój merchandise (Ok., za pierwszym razem to było zabawne, ale potem…?) i gitara gra. Po co mają zmieniać tak dobrze funkcjonujący mechanizm? To trochę tak jak z naszą TVP, która co święta raczy nas filmami z Dolphem Lundgrem i J-C Van Dammem (Jeśli ktoś nie wierzy, niech sprawdzi. Co roku w ramówce świątecznej ląduje co najmniej jeden film klasy Z :) ). Jasne, mogliby zaskoczyć widza nieco ambitniejszym repertuarem, pal sześć, mogliby puścić nawet jakiś przeciętny kasowy blockbuster, ale po co, skoro stoją za nimi słupki oglądalności* i twarda walka o reklamodawców.

TNA stoi teraz przed odwiecznym dylematem - albo rybki albo akwarium. Chcąc walczyć o większą popularność może pójść w stronę WWE i położyć większy nacisk na intrygę, segmenty i ogólnie pojętą rozrywkę. Wspomniany na początku 2-godzinny Primetime Special pokazuje, że mają do tego predyspozycje. Patrząc już tylko na sam aspekt humorystyczny - jest Nash, Kurt, Christian, Dudleyowie, Eric Young, którzy niejednokrotnie potrafili rozbawić nas do łez. Ale będzie to możliwe tylko przy 2 godzinach Impactu, do czego zresztą Spike nieśmiało się przymierza, zapowiadając następny dłuższy show bodaj na 9 grudnia. Przy jednej godzinie są bez szans - muszą skupić się na wrestlingu, bo mieszając go w tak krótkim slocie czasowym z większą ilością segmentów dostaniemy bezkształtną breję. Potencjał więc jest, ale zastanawiam się czy naprawdę jest sens iść na wojnę z WWE? Bo istnieje realne zagrożenie, że idąc w ślady WWE TNA nieświadomie może stać się kalką większego brata, tracąc jednocześnie to wszystko, co jest w tej federacji unikalne i za co ją tak lubimy. Ratingi, w których niekiedy tak się lubujemy, nie są przecież w ogóle miarodajne. Liczy się dobry produkt i nasz stosunek do niego, niezależnie od tego, czy za wielką kałużą ten sam program ogląda 800, czy 200 tysięcy rednecków. Może więc niech po prostu TNA dalej robi swoje, a ostateczną decyzję pozostawi fanom. No właśnie. Rybki, czy akwarium?

SPoP

PS. Piszę to z lekkim niedowierzaniem, ale czyżby Kurt nie był tak dobrym drawem, jak się wszystkim wydawało. Ostatecznie wydawało mi się, że jego debiuty w ECW i TNA powinny się wiązać z nagłym poszybowaniem tych obśmianych przeze mnie ratingów w górę. Tymczasem tak się nie stało. Dziwne…
PS1. Znów mi się nudziło. I znów buszowałem po internecie. I co znalazłem? Felieton Fuckheada z 2002 roku, który przyznał mi nagrodę (tzw. Stunnera :) ) za najbardziej zamotany felieton 2002 roku JJ. Chodzi o mój tekst dotyczący konfliktu Boryss vs Stinger, kiedy to z uporem godnym lepszej sprawy broniłem PPWF :) I wszystko ładnie, wszystko pięknie, tyle tylko, że do dziś (zapewne przez pomyłkę na Poczcie) wyżej wzmiankowana nagroda do mnie nie dotarła. A chodzą słuchy, że oprócz statuetki zwycięzcy otrzymują dodatkowo kratę piwka (Boryss mi tak mówił :) ). Dlatego wzywam kolegę FH, który zapewne zapomniał, o wyjaśnienie sprawy i nadrobienie zaległości. Dowód w sprawie: http://www.republika.pl/fuckhead/wrestle%20tt6-10.htm

dodane przez SPoP w dniu: 22-01-2008 12:37:04

Udostępnij

Komentarze (0)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy