Attitude on Tour, relacje z trasy WWE
Zapraszam wszystkich do zapoznania się z trzema niezależnymi relacjami użytkowników Attitude (Cluppy'ego, TAKERa 17-0 i mojej). Każdy z nas był obecny na houseshows w różnych europejskich miastach.
Zachęcam do zapoznania się z naszymi wrażeniami i przemyśleniami i ewentualnej dyskusji. Materiał zilustrowany jest zdjęciami, a w przypadku TAKERA-17-0 nawet filmami.
TAKER 17-0
Kilka miesięcy po kwietniowym house show w Köln, nadziałem się w niemieckim magazynie wrestlingowym na plakat reklamujący listopadowy WWE Rest In Peace Tour. Szybko przeleciałem oczami po liście miast i natrafiłem na znajdujący się nie więcej niż 50km od mojego miejsca zamieszkania - Düsseldorf. Oczywistym było że takiej okazji przepuścić nie można.
Bilet zamówiony miesiąc przed galą dotarł po kilku dniach i czekał na półce. Tata poświęcił się by mnie odwieźć. Dojazd był bardzo prosty - ciągle prosto na autostadzie, pierwszy zjazd na Düsseldorf, i hala tuż przy zjeździe do miasta. Rozmieszczone mrugające drogowskazy nadają kierunek fanom WWE zmierzającym na event. Serwis hali kieruje nas na piętrowy parking upchany do garnic możliwości. Wolne miejsce znajdujemy dopiero gdzieś na siódmym piętrze :D Tata wyciąga krzyżówki i komórkę i życzy mi dobrej zabawy. Ja więc udaję się w kierunku hali.
"Gdzie są ludzie?!" myślę sobie, po chwili otrzymując odpowiedź. Wejście jest z drugiej strony, a przy nim horda kibiców. Na szczęście odprawa szła szybciutko. Bilecik prosze-dzięki-have fun. Przeglądali też plecaki i zmuszony byłem wyrzucić butelke Sprite'a do kosza. Wiadomo - żadnych napoi, żeby trzeba było wydać te dodatkowe 3€ na dofinansowanie hali :) W plecaku miałem tylko napitek i baterie do aparatu. Plecak bowiem zamierzałem dopiero zapełnić. Następna stacja - merch !!!
I tu się od razu z deka zawiodłem. Koszulek było 12 rodzajów, ale wzory mieli bardzo mizerne. Oficjalny shirt RIP Touru, Batista, Rey...Finlay!? Rozumiem, że to tour SD/ECW, ale jakieś koszulki z RAW oprócz Ceny mogliby zabrać :/ . Najbardziej liczyłem oczywiście na t-shirty DX, które po niedawnej reaktywacji powinny się tam 100-procentowo znaleźć. Niestety. Na szczęście z DeGenerackiego merchandise'u coś się znalazło, więc plecak pusty nie został. Zainteresowani mogą obejrzeć moje zdobycze :)
http://img199.imageshack.us/img199/3875/1002203e.jpg
W czasie gdy pół godziny stałem w kolejce po stuff, korytarze się nieco wyludniły. Ludzie udali się już na halę. Przyodziałem kapelusz, kupiłem Sprite (0,3l za 3€ tak jak przewidywałem) i mijając dzieci tnące w SvR 2010 na wystawionych X360 ruszyłem w poszukiwaniu swego sektora, co trudne nie było. Usadowiłem się wygodnie i zacząłem "obczajać" halę.
Trybuny wysokie, dzięki czemu dalsze miejsca nie są naprawdę bardzo daleko. Setki transparentów, pobłyskujące pasy i rockowa muzyka. Do spektaklu 15 minut. Po zakończeniu jednej z piosenek halę wypełniła cisza. Ludzie czekali - czy to może już? Zerknąłem na zegarek - jeszcze pięć minut. Na poczekaniu wydałem z siebie głośne, Flair'owkie "woooooooo!". Ktoś na drugim końcu hali odpowiedział, jemu zawtórowali kolejni, a po chwili cała hala "hołdowała Nature Boy'owi".
Zapoczątkować "woooo" wśród 8 tys. ludzi - bezcenne :)
Po kilku minutach rozbrzmiał theme SmackDowna, na ring wyszedł Tony Chimel witając niemiecką publikę i zapowiadając pierwszy match.
[small]Pragnę przeprosić za miejscami kiepską jakość moich nagrań. Wynika to z dwóch powodów:
1. Nie nagrywałem tego kamerą, tylko aparatem 2mpix
2. Światła przy wejściu dodatkowo psuły widoczność[/small]
Standardowy opener. Heelowsko-Face'owskie rozbudzanie publiki, dość wartka akcja, dużo trademarkowych zagrywek, ale bez fajerwerków. Jak na standardowy opener przystało triumfuje team face'ów.
Następna w kolejce walka solowa. Drobny, leciwy i lubiany Goldust vs napakowany do granic wytrzymałości skóry, w Niemczech chyba nieznany i wkraczający przy muzie doładowanej czterema 2,5 metrowymi głośnikami - Zeke Jackson.
Tuż przed walką Runnels dostał piękną stadionową owację od grupy 20-25latków przy ringu, lecz niestety nie zdążyłem tego nagrać. Goldiego przez całą walkę wspierała grupka sześciu może ośmiu że tak powiem licealistów z lewej trzybuny, ale o tych koleżkach jeszcze będzie później :)
Walka squashem nie była, lecz znów bez fajerwerków, co spowodowane jest za pewne wiekiem Goldi'ego i wielkimi możliwościami ruchowymi Jacksona. Wyoada zauważyc, że Goldi wystąpił w nowym kaftanie (bez rękawów) Tym razem triumf tego "złego".
Teraz przyszedł czas na coś dla panów. Divas Battle Royal !!! Dodatkową atrakcją fakt, iż zwyciężczyni owego matchu dostanie w dalszej części gali walkę o pas Womens należący do pani Takerowej ;)
Na początek lekki zdziw, że panie wyszły wszystkie naraz oraz to, że była tylko jedna "face diva" (Mickie), co niejako było dla mnie wyznacznikiem zwyciężczyni. Na szczęście się myliłem :)
Mickie odpadła dość szybko i beznamiętnie. Zresztą wielkich emocji po Battle Royals div spodziewać się nie można - ot przepychanki i eliminacje w słabym stylu. Po końcowym pojedynku z Beth Phoenix wygrywa moja faworytka - Nattie Neidhart :) Jako ciekawostkę dodam, iż podczas Battle Royal Natalya przeszła coś jakby jednorazowy face turn. Zapewne po to, by późniejsza walka z McCool nie była obustronnie "wybuczana".
Przechodzimy do kolejnej walki - Sir William Regal podejmuje Yoshi'ego Tatsu.
Na walce zawiodłem się już składem - przypuszczałem że zobaczymy walke o pas ECW z Christianem, dostałem Japończyka którego nie trawię. Przez całą walkę wspierałem Regala, wtórując grupce młodzieńców z lewej trybuny, która to grupka przez dalszą część gali była strasznie pro-heelowska, co osobiście bardzo mi pasowało, gdyż byli bardzo odważni w swoich chantach i stawiali niejednokrotnie czoła całej cheerującej hali. Zboczyłem z tematu walki, ale nie ma co o niej odpowiadać. Sir Regal zostaje ośmieszony Roundhouse kickiem i ku uciecze młodych szkopów pokonany przez cukierkowego Tatsu.
Kolejna walka to batalia dwóch Irlandczyków na ziemi niemieckiej. McIntyre niemiłosiernie wygwizdywany przez speecha jadącego po Niemcach kontra uwielbiany jak Schumacher dziadek Dave Finlay.
Wraz z grupką z lewej trybuny i nielicznymi wyjątkami dopingowałem "nowego Triple H'a" który ku mej uciesze wygrał ta walkę, choć w mało imponujący sposób. Ogólnie w ringu niewiele się działo, było dużo wzajemnego okładania się poza ringiem by rozruszać publikę która przysypiała po poprzedniej walce. Jak juz wspomniałem Drew przy gromkim heacie schodzi zwycięsko z hali.
Następna walka - ostatnia przed przerwą. I tego było nam trzeba, walka cud miód majstersztyk. Zapowiedziana na bitwę o pas - IC Ziggler vs Morrison.
Walka była bez dwóch zdań, nie licząc main eventu, najlepszą na gali. Masa zmian przewag, dużo technicznego wrestlingu, interakcja z publiką, dużo near falli pod koniec. Dolpha wspierała oczywiście grupka kolesi z lewej trybuny, do których naprawdę poczułem szacunek. Przekrzykiwanie kilku tysięcy ludzi zapewne nie jest łatwe :) Panowie pokazali wszystkie swoje trademarki i zdecydowanie rozbudzili publike lekko przycichłą po dwóch poprzednich walkach. Tym mocnym akcentem zakończyła się pierwsza część gali.
Zerknąwszy na zegarek doznałem lekkiego zdziwienia, gdyż od rozpoczęcia minęło już ponad półtorej godziny. House show kwietniowy trwał trochę ponad dwie. szybko kalkuluję co nas jeszcze czeka - na pewno walka "o pas "E"CW", na pewno McCool vs Natalya, no i oczywiście Main event z Takerem, czyli co najmniej godzina. Jak się okazało, walk było jeszcze więcej niż prognozowałem a druga część trwała dwie godziny.
Po przerwie zaczynamy od mocnego uderzenia - czyli walka o pas "E"CW - Christian podejmie Zacka Woo woo woo Rydera.
Przed walką głośne i jednostajne chaty "Let's go Christian!", co mocno zirytowało Zacka. I oto kolejna interakcja trzeciego stopnia z publiką. CC bierze mica i kieruje do publiki uwagę, iż nasze chanty są złe. "Pochantujmy coś dla Zacka, np. Ryder Sucks?" :D Publika podchwytuje i zaczynamy walkę. Ogólnie podczas matchu było sporo "chantowych interakcji" z publicznością. Kolejny pokaz techniki głównie w wykonaniu "E"CW Champa. Wynik walki był raczej oczywisty, co jednak nie zepsuło emocji.
Następnym matchem była przysługująca Natalyi próba przejęcia pasa kobiet. Mecz został zapowiedziany przez Savanne (bodajże ta nowa backstage interviewerka ECW)
Ze wstydem przyznam że z przebiegu walki pamiętam niewiele, gdyż skupiłem się bardziej na walorach wizualnych obu zawodniczek :) Co pamiętam? Nattie odgrywała zdobytą w Battle Royal rolę dobrej divy i wcale nie ustępowała w walce Michelle. Dobra jak na divy walka, wyrównana końcówka aczkolwiek walka zakończona na "odwal się", Big Bootem.
Następny, przedostatni match był rajem dla marków. Dwóch przekoksowanych idoli młodszych fanów i jeszcze jeden tyle że bardziej misiowy ulubieniec młodszych fanów. Triple Threat - Batista vs Rey vs Matt Hardy.
Wielkie zdziwienie wywołał u mnie fakt, iż każdy dostał monster popa. Gala była 2 tyg po Bragging Rights, więc po heel turnie Batisty. Czyżby więc Niemcy byli do tyłu? :D Nawet Dave był lekko zdziwiony owacją, i początek walki wyglądał na kompletnie prowizorycznie i nieporadnie, jakby składany na bieżąco. Dave kilka razy wychodził z ringu, wrzucał kibicom, na ringu kilka krotnie mocno pchnął Reya i kłócił się z nim. Gdy publika zaczęła już trochę jęczeć na Dave'a, walka się rozruszała.
Poza ewidentnie prowizorycznym początkiem walka trzymała dobre tempo. Każdy miał okazje wykonać swoje pokazowe numery, dając kibicom okazje do owacji i chantów. Lekko niesmaczne było zakończenie walki. Dave uderza Reya czymś wziętym z okolic ringu (chyba był to gong), przeciąga na niego leżącego obok Matta i opuszcza ring.
Gdy tylko Reyowi i starszemu z Hardych udało się opuścić halę, Tony Chimel podziękował publice za przybycie i obiecał powrót do Niemiec w niedalekiej przyszłości (zapewne okolice kwietnia-maja), a następnie zapowiedział Main Event. World Heavyweight Championship Casket Match!!!
Pierwszy przy akompaniamencie najróżniejszych buczeń wchodzi Straight Edge Superstar - CM Punk
I oto nadszedł moment, dla których wielu wydało swoje kilkumiesięczne oszczędności. Jedna z ostatnich jeśli nie ostatnia okazja by ujrzeć jedną z największych legend wrestlingu na żywo w Europie. World Heavyweight Champion - Undertaker.
Tuż po wejściu Takera zaczęłą się najlepsza wymiana chantów na gali. Znana już Wam grupka z lewej trybuny dopingowała z całej siły płuc CMa, na co po chwili reszta hali skontrowała chantując DeadMana. Gdy ich okrzyki ucichły, znów odezwali sie kolesie z lewej, skandując "schnauze! schnauze!", co można przetłumaczyć jako "zamknąć mordy" :) Naprawdę szacunek dla kolesi...
Zdań kilka o walce.
Pierwsze parę minut to głównie Taker stojący jak wmurowany w narożniku i CM Punk wchodzący na ring i uciekający zeń po postawieniu kilki kroków w strona Calawaya. Po upływie paru minut CM zdecydował się wreszcie podejść bliżej. Rozgrzewka nadgarstków, pare uników i kopniaków "w powietrze" i w końcu ruszyli. Walka szybko przeniosła się za ring, gdzie było kilka akcji typu Bodyslam czy Leg Drop na trumnie, która to dość mocno się pogięła :) Liczne zmiany przewag, dość mało odpoczynków i genialna końcówka z wymianą finisherów i sytuacjami bliskimi zamknięcia przeciwnika w trumnie. Triumfuje Taker, wpychając CMa do trumny po wykonaniu Tombstone'a który doprowadził fanów do wariacji i zatrzaskując wieko skrzyni. Po walce standardowa celebracja, kolejny moment który zostanie na długo w pamięci.
Czy było warto? Oczywiście. Zobaczenie kilku młodych talentów (Ziggler, Morrison, McIntyre), innych bardziej znanych zawodników którzy przeszli na SD od czasu kwietniowego house show (zwłaszcza Rey) no i oczywiście Main Event z legendą tego biznesu w swojej legendarnej stypulacji kończącą walkę swym legendarnym finisherem. 90 € za 3,5 godziny świetnego show nie było wygórowaną ceną. Zasmuciła mnie jedynie nieobecność Kane'a i Chrisa Jericho, na których to pojawienie się (prócz Takera, choć on był w końcu pewniakiem) liczyłem najbardziej.
Dziękuję wszystkim za czas poświęcony na przeczytanie.
Swą relację zakończę filmikiem z zakończenia main eventu.
[size=7]Przepraszam za wszelakie ortografy (jeżeli takowe się pojawiły), mieszkanie za granicą odzwyczaja niestety od ojczystego języka.[/size]
Jako kolejną przedstawiam relację Cluppy'ego:
W ramach europejskiego tournee pod nazwą Rest In Peace Tour, 6 listopada br. w Brukseli odbyła się gala WWE. Był to jeden z shows wspólnych rosterów ECW/Smackdown.
Odbył się on w brukselskiej arenie Forest National, która może pomieścić około 8 tysięcy widzów. Gala zaczynała się ok. 20.30, ale już na 2 godziny przed imprezą przed halą stał tłum fanów powoli starających się dostać do środka. Na zewnątrz odbywała się wstępna selekcja, polegająca na sprawdzaniu parametrów aparatów i kamer, które chcieli wnieść ze sobą widzowie. Nie wiem jaka była górna granica możliwości techniczno–optycznych dla dozwolonych do wniesienia cyfrówek. Ja swoją trzymałem w kieszeni i wchodząc z rozpiętą kurtką i bluzą nie wzbudziłem podejrzeń. Naprzeciwko głównego wejścia znajdowało się stoisko ze wszystkim, czego będący na bieżąco WWE fan do życia potrzebuje: czapeczki i koszulki DX, kalendarz na 2010, foldery, znaczki itp. itd. Aby dokonać zakupu trzeba było się jednak przedrzeć przez gęsto okalający tłum, co nie było wcale proste i krótkookresowe. Odpuściłem więc i poszedłem sprawdzić, gdzie znajduje się moje miejsce. Po wejściu na salę zaczepiła mnie hostessa i spytała, czy jestem zainteresowany kupnem folderu prezentującego gadżety pod Survivor Series. Sam folder zawierał tylko ze 4 strony reklam a reszta kartek była poświęcona obecnemu rosterowi. Całość była ładnie wykonana z grubego i kolorowego papieru, więc nie było mi szkoda wydać na to 10 euro. Na każdej stronie znajdowały się 2 postacie – w sumie na 40 stronach zaprezentowano kilkudziesięciu zawodników i komentatorów. Co ciekawe folder uwzględniał jeszcze obecność Jeffa Hardy-ego.
Moje miejsce znajdowało się tuż przy wejściu na ring, także mogłem z odległości 2 metrów obserwować podążających do ringu i wchodzących na ring wrestlerów. Była jeszcze godzina do show, ale w hali było słychać co raz flairowskie „whooo”, albo skandowanie „ander-tejker”. Publika najwyraźniej rozgrzewała się przed pierwsza walką. Ring z jednej strony miał logo Smacka a z drugiej ECW, także nie było wątpliwości co do tego, gwiazd z których rosterów należało się spodziewać.

IMG_7728a.jpg
Kwadrans przed rozpoczęciem show został wygłoszony komunikat, a że nie znam francuskiego mogłem się jedynie domyślić, że było to info o nadchodzącym powoli początku gali. O godzinie 20.35 pojawił się podążający na ring ECW prezenter Tony Chimel. Na początku podziękował fanom za tak liczne przybycie i obiecał mnóstwo emocji tego wieczora – hala była pełna na full. Po chwili wygłosił znaną wszystkim formułkę :.The following contest is scheduled for ECW championship...” I po sekundzie zaczęło się: “ If you close your eyes your life...” Na widowni od razu krzyk, wrzask a na wybiegu pojawił się Christian. Oczywiście po wejściu na ring mistrz przekonywał publiczność, że ma ją w swoim sercu, ta zaś skandowała ”Captain Charisma”. Jako drugi zawodnik pojawił się William Regal. Został przywitany przez publiczność jednogłośnym boooooo! i skandowaniem „aaaaasshoooole”. Ogólnie walka była średnio ciekawa. Willy, co chwila symulował jakąś kontuzję w lewym ramieniu, dzięki czemu walka się przedłużała, a zawodnicy się nie przemęczali. Oczywiście Christian grał swoje i dawał do zrozumienia, że jest z tego bardzo niezadowolony.
IMG_7731a.jpg
Cała walka trwała jakieś nieco ponad 10 minut. Oczywiście zakończyła się Killswitchem, bo nikt chyba się nie łudził, że na houshow nastąpi zmiana pasa. Po walce Christian w każdym z narożników prezentował swój pas publiczności.
IMG_7734a.jpg
Na hali nie brakło też transparentów typu I’m Christian’s peep. Ogólnie większa frajda była z tego, że po raz pierwszy widziało się na żywo zawodników, bo samo oglądanie trochę przynudzało – na dodatek, gdy ktoś oglądał we wrześniu regularnie cotygodniowe ECW. Gdy tylko zawodnicy zeszli do szatni, ponownie na ringu pojawił się Chimel. Bez zbędnej zwłoki zapowiedział kolejną walkę: Zack Ryder – Yoshi Tatsu. Aplauz na sali był mniejszy niż przy poprzedniej walce, ale to zrozumiałe, gdyż ci zawodnicy dopiero zaczynają swą prawdziwą karierę wrestlerską. Bez dłuższego opisywania mogę powiedzieć, że wygrał ten „dobry”, czyli Yoshi. Walka była standardowa bez jakichś fajerwerków i niezapadająca na długo w pamięci.
W trakcie walk zauważyłem też, że wokół ringu chodzi jakiś czarnoskóry człowiek, który odpowiada ze bezpieczeństwo zawodników. Gdy rozpoczynała się walka to nakazywał wszystkim siadać i miał przez cały czas wszystko pod kontrolą.
Kolejny konkurs to Diva’s Battle Royal. Na sali zapanowało wyraźne ożywienie. Jako pierwsza wychodzi moja ulubiona Beth Phoenix, dalej za nią Layla, Katie Lea, Natalya, Rosa i Mickie James. Announcer ogłasza, że zwyciężczyni będzie walczyć później o WWE Women's Championship z Michelle McCool. Zapowiadało się więc ciekawie. Dziewczyny idąc na ring, z wyjątkiem Mickie, nie przybijały „piątek”. Niechętnie na dotykanie zawodniczek patrzyli tez ochroniarze z WWE
IMG_7738a.jpg, IMG_7740a.jpg, IMG_7741a.jpg
Jako pierwsza wypadła Rosa Mendez, na żywo to straszne chucherko. Następnie Beth wyeliminowała Laylę, która spadając z ringu niefortunnie uderzyła się w głowę i potrzebowała asysty aby zejść do szatni. Koniec końców Battle Royal wygrała Mickie James eliminując Natalyę i Beth Phoenix. Zauważyłem, że divy na żywo wyglądają jeszcze śliczniej niż w TV. To naprawdę są super laski, od których nie można było oderwać oczu, mimo że widziało się je setki razy na ekranie monitora. Może trochę Natalya przesadziła z makeupem – co trochę widać na załączonym zdjęciu.
Następna walka to tag teamy The Hart Dynasty vs Cryme Tyme. Walka nudna jak flaki z olejem w sensie, że już widzieliśmy to swego czasu w każdy piątek. Tyson i DH w pewnym momencie tłukli na przemian Shada przez kilka minut, podczas gdy on starał się za wszelką cenę zrobić zmianę z JTG. Ten zaś skakał w narożniku, tupał i zachęcał publikę aby kibicowała Shadowi. Wygrali oczywiście Cryme Tyme. Trzeba podkreślić, że mają bardzo dobry kontakt z widownią, której z pewnością są ulubieńcami.
Bez zbędnej zwłoki przeszliśmy do kolejnej walki, mianowicie Ezekiel Jackson vs Goldust. Zeke wszedł na ring przy swoich ciężkich riffach. Kibice przywitali go na przemian „you suck” z „booo”. Gościu rzeczywiście robi swą muskulaturą imponujące wrażenie. Bardzo żywiołowo z kolei publika zareagowała na Goldusta, który choć przegrał walkę spotkał się chyba z najprzyjemniejszym do tej pory wsparciem. Po walce tłum krzyczał Thank You Goldust w podzięce za jego wciąż aktywny przebieg kariery. W końcu to jeden z najbardziej doświadczonych i najstarszych zawodników WWE (obok Undertakera i HBK). Niestety widać też było, że swoje lata już ma.
IMG_7754a.jpg
I tutaj taka refleksja, siedząc przy ringu widzi się dokładnie każdą niedoskonałość u wrestlerów. Widać dokładnie zmarszczki, rany, siniaki, zadrapania czy fałdy tłuszczu u zawodników. Na galach TV tego tak nie widać, gdyż operator wie jak je transmitować, aby nie było widać różnych ułomności. A na żywo wprost przeciwnie.
No i nadszedł moment na najlepszą walkę wieczoru, czyli Fatal 4-Way o pas interkontynentalny. Jako pierwszy na ring, przy „I am perfection” podążał jedyny heelowy uczestnik tej walki, czyli Dolph Ziggler. Następnie pojawili się Morrison, Hardy i Mysterio. Takiego szaleństwa i wrzawy jak rozległo się Booyaka 619 to wcześniej nie było. Matki z dziećmi krzyczały, każde dziecko w masce w górze liczące na to, że to im właśnie przypadnie w udziale maska Reya.
IMG_7759a.jpg
Na powyższym zdjęciu widać las rąk wyciągniętych w kierunku Reya. W prawym rogu zaś stoi ten szeryf odpowiadający za bezpieczeństwo. Kierunek walki był jasny: siła dobrego na jednego, czyli wszyscy na Dolpha, który uciekał jak tylko mógł. Na zdjęciu poniżej stoi w prawym narożniku.
IMG_7762a.jpg
Podczas tej walki dopiero można było sobie unaocznić, jak niebezpieczne akrobacje wykonuje Mysterio. Siedząc niemal przy samym ringu nie wyobrażałem sobie jak można byłoby wypaść prze górną linę – wyglądało to na cholernie wysoko. Kiedy Dolph udawał, że jest nieprzytomny, ci „dobrzy” wtedy dopiero ze sobą walczyli. I tak wygrał obecny mistrz robiąc swój firmowy finisher na Mr Zigglesie, chwilę po tym jak Dolph zaliczył 619. Po walce były jakieś niby nieporozumienia między Mattem a Morrisonem, ale chyba tylko na pokaz, bo podali sobie ręce a publiczność oszalała ze szczęścia. Hardy zwrócił uwagę Morrisona na jeden transparent trzymany przez fankę z napisem: „Morrison, I’m your Friday Night Delight”. Panowie się trochę pouśmiechali i pomachali do publiczności a następnie udali się do szatni
Po walce pojawił się ponownie Chimel i ogłosił 15 minut przerwy. W międzyczasie zachęcił do kupowania gadżetów na stanowisku z firmowymi produktami WWE.
Po przerwie odbył się walka Drew McIntyre kontra Finlay. Finlay oczywiście spotkał się z dużym aplauzem. Sam McIntyre też dobrze sprzedawał się jako heel. Przed walką wygłosił speech, w której drażnił miejscową publikę udowadniając wyższość angielskiego nad francuskim. Przez całą walkę wygrywał niby Finlay, ale w momencie gdy miał McIntyra na łopatkach, to dziwnym trafem sędzia przekazywał finlejowską pałkę (jako nielegalny przedmiot) siedzącemu w narożniku Chimelowi i nie mógł odklepać końca walki na korzyść Irlandczyka. Oczywiści jak to w walkach WWE bywa, niewykorzystane sytuacje się mszczą i po niedługim czasie role się odwróciły, ale tym razem z negatywnym skutkiem dla Finlaya. To już jednak sędzia był w stanie bez problemu zauważyć. Po walce Chimel dostał od Finlaya pałką po głowie za przeszkadzanie, co spotkało się z zadowoleniem ze strony fanów.
IMG_7775a.jpg
Następnie na fanów czekało WWE Women's Championship, czyli walka McCool z Mickie. Przed walką każda z pań starała się zdobyć jak największe wsparcie wśród fanów. Mickie wskoczyła na narożnik i pomachała, a po sali rozległ się wrzask wielbiących fanów.
IMG_7778a.jpg
Na walce chyba mało kto skupiał uwagę, bo wszyscy już nie mogli doczekać się na Main Event wieczoru. Gość obok mnie krzyczał na przemian „Madam Calloway albo Madam Undertaker”. Sama Michelle zaś w graniu heela jest niezła i nie wygląda wcale na taką chudą jak to ma miejsce w TV. Dziewczyny widać, że ze sobą umieją pracować, ale te umiejętności nie pomogły w żadnym razie Mickie zdobyć pasa, a przynajmniej nie tego wieczora.
Po walce Chimel zapowiedział główną walkę wieczoru, która zostanie rozegrana jako Casket Match. Po chwili drogę na ring rozpoczął CM Punk. Jako heel jest on naprawdę świetny. Zaczepiał publikę, drażnił, żuł gumę, „zabijał” kamiennym wzrokiem publikę. Od jednego z fanów zabrał transparent: Welcome to Belgium i porwał. Potem wysmarkał się we flagę belgijską. Naprawdę, jeśli kogoś miało się nienawidzić tej nocy, to był to niewątpliwie CM Punk.
IMG_7787a.jpg
Po Punku, przy śpiewach chóralnych, wjechała trumna prowadzona przez dwóch zakapturzonych osobników. W międzyczasie Punk pokazał fucka najbardziej obrzucającym go wyzwiskami antyfanom. No i wejście Undertakera – dźwięk dzwonów i szał na sali. Szkoda wprawdzie, że bez efektów pirotechnicznych, ale wejście Takera i tak ma swój niepowtarzalny klimat i w pamięci pozostaje. Po Deadmanie widać, że już swoje lata ma i że schyłek kariery już za pasem. Na ring wszedł chyba z głową prosto spod prysznica, bo gdy stał w narożniku na rozpoczęciu walki, to woda mu kapała z całego ciała. Walka przypominała tę z Breaking Point – te same akcje – widać, że chłopaki mają już wprawę. Przez pewien moment wydawało się nawet, że CM Punk wygra walkę, gdy wrzucił Takera do trumny, ale ten w ostatniej chwili wystawił rękę. CM Punk zdobył także pina, którego sam zresztą wykonał, ale niestety tym razem mecz rządził się innymi prawami, więc miał żal do całego świata, że wszystko się przeciwko niemu sprzysięgło. Oczywiście nie wszyscy kibicowali Takerowi. Na przemian było słychać CM Punk albo Undertaker. Mój sąsiad krzyczał: „Monsieur McCool” .Walka zakończyła się oczywiście umiejscowieniem CM Punka w trumnie, chwilę po tym jak zaliczył Tombstone.
IMG_7817a.jpg
IMG_7822a.jpg
IMG_7823a.jpg
Potem Undertaker przyklęknął, wywalił jęzora i wzniósł ku górze pas mistrzowski. Jak schodził do szatni, to się nie opędzał za szczególnie, gdy każdy z fanów chciał go dotknąć. Oczywiście przy ostatecznym zejściu zatrzymał się i wzniósł pas ponownie do góry. I tak zakończyła się gala.
Moje ogólne wrażenie: fajnie było zobaczyć tych wszystkich zawodników, których się widzi tylko na ekranie telewizora bądź monitora. Walki takie sobie i ciekawiej je się ogląda na pewno w telewizji. Nie widać wtedy wszystkich siniaków, a walki wyglądają na bardziej realne. Ogólnie show składał się z 10 walk i trwał przeszło 3 godziny. Za rok będzie ponownie w listopadzie, szkoda że tylko znowu ECW/Smackdown a nie RAW.
Cluppy
I na koniec tekst o mojej wyprawie do Lipska. Dodam tylko, że wszystko powstało pod wpływem ciągle żywych emocji, więc niektóre rzeczy mogą wydać się nieco dziwne.
Przed Leipzig Arena byłem już koło godziny 16:00, tak jak mniej więcej planowałem. 3 godziny miałem zamiar poświecić na wędrówkę po mieście, jednak wiatr, zimno i padający deszcz sprawiły, że zaliczyłem tylko godzinny spacer wliczając w to przerwę na kebab w pobliskim barze prowadzonym oczywiście przez Turków.
Po powrocie na parking przed halę, zaczęło się wyczekiwanie na otwarcie bram. Dochodziła godzina 18:00, lecz nie widać było żadnych zamiarów otwarcia bram przez organizatorów. Co więcej, w pewnym momencie ludzie, którzy ustawieni byli w długą kolejkę, zaczęli nagle odchodzić do samochodów, co mocno mnie zaniepokoiło.
Najprawdopodobniej, zmęczeni kilkunastominutowym wyczekiwaniem postanowili wrócić do ciepłych samochodów. Było już dawno po godzinie 18:00, do rozpoczęcia 2 godziny, ludzi gromadziło się coraz więcej, a otwartego wejścia ciągle nie było. Wreszcie nastała godzina 18:30 i ochrona otworzyła bramy. Chciałem ustawić się w kolejce, jak najszybciej bo miałem na uwadze ewentualne przeszukanie i inne nieprzewidziane wypadki. Ku mojemu zdumieniu, ochrona ograniczyła się tylko i wyłącznie do sprawdzenia biletu. Zawartość plecaków czy kieszeni była dla nich całkowicie nieistotna.

Po odszukaniu miejsc podszedłem pod ring (przy samej barierce). Widząc, że obok mnie ustawiają się ludzi spytałem jednego z ochroniarzy czy jest możliwość stania tam przez całe show, na co odpowiedział, że nie, bo, co zrozumiałe, zasłaniałbym innym ludziom w pierwszym rzędzie. Pokornie wróciłem więc na miejsce, gdzie trzeba było wyczekać prawie godzinę na rozpoczęcie. Moją uwagę zwrócił fakt, że w momencie rozpoczęcia gali ludzie twardo stali przy barierkach koło ringu. "Czyli nie trzeba było się pytać" - pomyślałem sobie. Jednak gdy zabrzmiał pierwszy gong, ochroniarze momentalnie wygonili ludzi tam stojących na miejsca. Odetchnąłem z ulgą, ale zorientowałem się jednocześnie, że popełniłem błąd taktyczny, źle zadając pytanie o miejsce stojące przy ringu. Okazało się bowiem, że nie wyganiano ludzi stojących przy bandach, ale dosłownie 2-3 metry dalej od pierwszych rzędów siedzących. Zajęcia tam miejsca zapewniłby mi idealną miejscówkę na całe show. No, ale to po prostu skutki niewiedzy w tym zakresie.

Wybiła godzina 20:00, momentalnie, bez żadnego opóźnienia zgasło światło, na ring wyszedł Tony Chimel i zapowiedział pierwszą walkę. Był to Triple Threat Match o Intercontinental Title:
John Morrison vs Dolph Ziggler vs Matt Hardy.
"Już na początek deser" - pomyślałem. Wrestlerzy zaczęli się prezentować, każdy z osobna.

Ku mojemu zdziwieniu najgłośniejszą reakcję otrzymał Matt. Jak się okazało był to również jeden z 3 najbardziej cheerowanych wrestlerów tego wieczoru. Walka generalnie wyszła dobrze, trwała około 10 minut, było dużo zmian przewag, odrobina dramaturgii, a w pewnej chwili włączył mi się tryb marka i uwierzyłem, że pas zmieni właściciela.

Ostatecznie tytuł został jednak w rękach Morrisona, który odliczył Zigglera po Starship Pain.
[/img]http://img402.imageshack.us/img402/613/img4464k.jpg[/img]
Plus za spontaniczną reakcję publiczności, która naprawdę żywo dopingowała Morrisona i, szczególnie, Hardy'ego. Na koniec uścisk rąk przez Matta i Johna, którzy zeszli chwilę później do szatni.
Na ringu znów pojawił się Chimel, gdy nagle rozległo się głośne: "Tony, Tony". Announcer jakby z niedowierzaniem spojrzał na fanów i w uznaniu, ze szczerym uśmiechem na twarzy w podziękowaniu skinął głową. Zapowiedział kolejną walkę, tym razem:
Tag Team Match
Goldust i Shelton Benjamin vs Zack Ryder i Ezekiel.

Walka toczyła się praktycznie bez udziału Runnelsa, który jednak potrafił niesamowicie nakręcić publikę do dopingowania Sheltona. Ezekiel starał sie podburzać publikę i całkiem dobrze mu to wychodziło, ale mimo to nie miał szans z Goldustem, który sprawił, że walkę tą zapamiętałem głównie dzięki fantasycznemu dopingowi fanów. W końcówce Dustin odliczył Rydera i wraz z Gold Standardem świętowali zwycięstwo.

Po walce obecnością ponownie uraczył wszystkich Tony Chimel, oczywiście w obliczu kolejnego pojedynku.
Jako pierwszy wyszedł Szkot, który wygłosił krótkie, ale niezłe heelowskie promo. "Ich spreche Deutsch...Impressed?" - zapytał, po czym powiedział, że Niemcy to naród, dla którego najbardziej podziwianą osobą jest David Hasselhof. Dodał, że nie zamierza dawać fanom przyjemności z oglądania go w ringu i zaczął zmierzać do wyjścia, kiedy zabrzmiała muzyka Finlaya i chwilę później Irlandczyk był już na ringu z niemiecką flagą, którą wziął chwilę wcześniej od jednego z fanów. "Zaskoczę cię, ale...Ich spreche Deutsch auch!" To wyraźnie zaskoczyło przybyłych, którzy w należyty sposób, którzy głośnym cheerem docenili wrestlera.

Pierwsza połowa walki to głównie wykręcanie kończyn i ślimacze tempo. Jednak walka rozkręciła i ostatnia część była płynnym, dobrym widowiskiem.

Finlay miał oczywiście poparcie fanów, którzy od początku trwania walki co pewien czas chantowali "Let's go Finlay". Koniec końców, Fit przegrał potyczkę, ponieważ Drew pomógł sobie opierając nogi na linach, czego sędzia nie zauważył.
A więc słaby początek został nagrodzony solidną końcówką, dzięki czemu pojedynek zapadł mi w pamięci nie tylko ze względu na promo Drewa.

Nie jestem póki co zwolennikiem umiejętności ringowych McIntyre'a, ale zauważyłem, że rola heela przychodzi mu nad wyraz lekko, nawet, gdy schodził z ringu było widać taką beztroskę i mały uśmiech na jego twarzy i wydawało mi się to zupełnie niewymuszone, w przeciwieństwie do Batisty, ale o tym później.
Nadszedł czas na walkę Div.
Tag Team Match
Beth Phoenix i MIchelle McCool vs Mickie James i Katie Lee Burchill
Na samym początku zdziwiło mnie, że Brytyjka występuje jako face, ale widocznie WWE ma co do niej takie plany. Jako, że jestem fanem jej umiejętności mikrofonowych, które w połączeniu z brytyjskim akcentem niezmiernie lubię, dostałem miłą niespodziankę, gdy właśnie Katie wzięła do ręki mikrofon. I tu kolejne zaskoczenie w postaci...płynnego, chyba można powiedzieć perfekcyjnego posługiwania się językiem...niemieckim. Dokładnie tak. „Siostra” Paula Burchilla mówiąca pięknie i z akcentem po niemiecku - tego się nie spodziewałem.
Mało było jednak Katie na ringu, gdyż tam przez większość pojedynku znajdowała sie Mickie, która była obijana przez dwie blondynki na zmianę.

Walka wypadła naprawdę nieźle, głównie za sprawą James i w mojej ocenie była lepsza niż niejeden pojedynek, który oglądamy na tygodniówkach. Niespodziewanie Katie Lee wykonała dropkick z narożnika i odliczyła "The Glamazon".

Po zareklamowaniu WM 26, gry Raw vs SD! i kilku innych gadżetów Tony Chimel ogłosił kolejną walkę.
Rey Mysterio vs Batista

Zarówno jeden, jak i drugi dostali duży pop, jednak większy był on w przypadku Mysterio. Batista wchodząc na ring wziął od fana transparent z napisem "619", po czym przedarł go, a jednym z kawałków podtarł sobie krocze, a następnie pachy. W czasie walki oczywiście dominacja chantów "Six, one, nine", ale znalazła się grupka fanów skandujących "Batista, Batista".

Doszło nawet do konfrontacji chantów, ale zwolennicy Animala szybko umilkli. W pojedynku kilka ciekawych zwrotów akcji, m. in. dwie nieudane próby wykonania 619 kontrowane przez Batistę, ale także Rey skontrował, kiedy Batista próbował wykonać swój powerbomb. Walkę wygrał Rey przez DQ po uderzeniu przez Batistę krzesłem. I w sumie, to był dopiero punk zwrotny ich występu. Obaj weszli na ring, Batista trzymał krzesło gotowe do kolejnego ataku, ale niespodziewanie przerwał to...Matt Hardy. Chwilę później na pomoc Animalowi pospieszył Zack Ryder, który wykonał Zack Attack na Hardy'm. Nie zauważył tylko, że za jego plecami czekał już Morrison, który zaatakował z zaskoczenia. „Shaman of Sexy” popełnił jednak ten sam błąd co Zack, gdyż nie skontrolował sytuacji i po chwili dostał Zig-Zag od Zigglera, który wpadł na ring dosłownie moment wcześniej. Do tego czasu siły odzyskał Rey, który wyrzucił z ringu Dolpha i wykonał chwilę później 619 na Batiście. Następnie razem z Mattem i Johnem świętowali zwycięstwo przy muzyce Reya.
Po tej walce nastąpiła krótka przerwa. Ludzie nie spodziewali się, że będzie ona faktycznie krótka, bo po niecałych 10 minutach Chimel ogłosił walkę o pas ECW, a prawie połowa hali stała jeszcze (zapewne) w toaletach i przy stoiskach z żywnością.
Christian zrobił prawdziwy show jeszcze przed częścią właściwą pojedynku. Polegało to na tym, iż najpierw wskazał na siebie, co wywołało głośny pop dla niego, po czym wskazał na Brytyjczyka i słychać było wielkie "buu". I pokazywał tak kilka razy na zmianę. Następnie wskazał też na sędziego, a jeszcze później na kamerzystę i na fana. Sekwencja pokazywania była następująca: Christian na siebie (głośne "hej"), na sędziego, na kamerzystę, na fana (wszyscy dostawali głośny pop) i na końcu na Regala ("buu"). I tak kilka razy. Furiackie i bezsilne zachowanie Regala było pokazem jego wielkiego aktorskiego talentu, które kupiłem niemal natychmiast. To był entertainment w całej okazałości. Sama walka była nieco podobna do tej z wtorkowego ECW (10.11.2009), zwyciężył Capitan Charisma po Killa Switch (notabene słabo sprzedany przez Regala).
Kiedy myślałem, że nadszedł czas na walkę wieczoru miło się rozczarowałem, bowiem na ring wyszedł R-Truth oczywiście śpiewając. Publika żywo reagowała na "What's up" i odpowiadała czarnoskóremu zawodnikowi tym samym. Jego przeciwnikiem okazał się "boski" Eric Escobar. Szkoda tylko, że walka odbyła się w takim momencie, gdyż zdecydowanie był to najsłabszy mecz całego show, a publika była pobudzona wcześniejszym pojedynkiem. Escobar nie miał żadnego pomysłu na walkę i jedyny plus jaki u niego zauważyłem to niezłe sprzedawanie akcji Killingsa. Wygrał ten ostatni po swoim finisherze.
Tony Chimel wszedł na ring po raz ostatni i podziękował fanom za przybycie po czym ogłosił walkę wieczoru. Jako pierwszy wszedł CM Punk. Nie ukrywam, że wejście Undertakera było jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie elementów tej gali. I nie rozczarowałem się. Najpierw "mnisi" wwieźli trumnę.

Odbyło się to przy pieśniach zakonników, czyli tak jak zawsze się to odbywa, gdy trumna podstawiana jest pod ring. Warto zauważyć, że był to pierwszy moment na gali, kiedy publika ucichła kompletnie, bez wyjątku. Wszyscy z zafascynowaniem patrzyli na zakapturzonych ludzi niosących trumnę i oczekiwali na wejście największej gwiazdy.
Chwilę później zabrzmiał marsz pogrzebowy i dopełniła się długo przez wszystkich oczekiwana chwila. W kultowym stroju, z czasów WrestleManii XIV (i XXIV)

wyszedł DeadMan. Wejście robiło wrażenie, mimo, że moja miejscówka poważnie utrudniała widoczność, zwłaszcza w ciemnościach i kłębach dymu. Taker wszedł na ring, po czym rozległ się chant fanów "Rest In Peace".

Walka zaczęła się wolno, Punk uciekał przed ciosami Takera i chwilę trwało, zanim coś zaczęło się dziać. Nie można jednak narzekać, walka się rozkręciła, mieliśmy zmiany przewag, kontry, które wyraźnie zaciekawiły widzów. Taker dwa razy próbował akcji "Old-school", gdyż pierwsza została uniemożliwiona przez Punka, który następnie sam próbował wykonać akcję przeciwnika, czemu towarzyszyły oczywiście gwizdy. DeadMan również 2 razy nieudanie próbował wykonać Tombstone, a po jednej z tych akcji były Staright-Edge Champ skontrował i wykonał Go To Sleep. To za mało było na DeadMana, któremu ponownie jednak nie udało się wykonać kolejnej akcji, tym razem Snake Eyes, ponieważ Punk skontrował Big Boota. Taker kilkukrotnie leżał w trumnie i wysuwał rękę dosłownie w ostatniej chwili, czym budził...śmiech ludzi w hali z reakcji zaskoczonego takim obrotem sprawy CM Punka. Jak mówi powiedzenie do 3 razy sztuka. Tak było i w tym przypadku. Tombstone, wturlanie byłego "Straight-Edge" Championa do trumny i koniec walki. Chwila celebracji Takera i show dobiegł końca.

Czas trwania łącznie z około 10 minutami przerwy to 3 godziny i 10 minut, a więc całkiem sporo. Mam jednak mieszane uczucia co do gali, bo kilka czynników wpłynęło na moja osobę negatywnie. Po pierwsze zmęczenie po ponad 8-godzinnej podróży samochodem bez zmurżenia oczu nawet na kilka minut (dodatkowo sztuczne światło w hali skumulowało całe to znużenie długą podróżą).
Do tego miejscówka - mimo wydania 70 euro wcale nie była tak dobra, jak sobie wyobrażałem. Widoczność była całkiem dobra, ale skos w jakim sie patrzyło sprawiał, iż ring wydawał sie nieco dalej niż w rzeczywistości stał. Przez to także trudno było porównać gabaryty wrestlerów. Rozczarował mnie również brak walki Cryme Tyme vs Hart Dynasty (generalnie braku udziału w gali tych dwóch ekip), gdyż na wcześniejszych eventach w Europie się pojawiali. Nie było też Yoshi'ego Tatsu, obecnie to żadna gwiazda, ale świeci coraz mocniej na ECW i doświadczyłem lekkiego zawodu z powodu jego absencji w ringu. Nie było Jericho, który mimo przynależności do niebieskiego rosteru występował na houseshow brandu Raw :/. Miałem również nadzieję, na jakieś promo Punka. No, ale nie można mieć wszystkiego. A pomyśleć, że gdyby ten show odbył się w kwietniu, to poza Chrisem Jericho, zobaczyłbym Jeffa Hardy’ego i Edge’a…Dobrze jednak wiedziałem na co się decyduję, nie mogę więc narzekać.
Co do plusów – przede wszystkim publika. Tego sie kompletnie nie spodziewałem. Wszyscy wiedzieli kiedy i kogo cheerować lub dawać heat. Z chęcią podejmowali grę zarówno z heelami, jak i face'ami a i wrestlerzy byli bardzo over z publiką. Fani chętnie podejmowali próby dopingowania i nie widać było żadnej rezygnacji w ich zachowaniu, mimo, nie oszukujmy sie, przeciętnej pod względem poziomu gali.
Jednak mimo to, WWE postarało się. Nie było walki krótszej niż około 7-8 minut. Nawet walka Div, które trwają zazwyczaj nie dłużej niż 3 minuty, długością dorównywała innym pojedynkom, a przy tym nie nudziła (i nie chodzi mi tu tylko o wdzięki kobiet). Miłe zaskoczenie w postaci interwencji w walce Reya z Batistą, czego federacja nie powstydziłaby sie nawet na tygodniówce, uatrakcyjnienie walki wieczoru poprzez przeorganizowanie zwykłej walki na Casket Match, wrestlerzy starający naprawdę wciągnąć fanów w alkę, co jak pisałem im się w 100% udało.
Z zaciekawieniem patrzyłem na liczbę młodych fanów, których wcale nie było tak dużo, jak początkowo przypuszczałem. Sporo było osób dorosłych i to oni głównie napędzali chanty. Obserwowałem też stuff jaki zakupowali fani i spośród mnóstwa koszulek i innych gadżetów w oczy rzuciły mi sie tylko 3 wzory: "U cant C Mee", koszulki DX ( w większości te z flagami europejskich państw) oraz wzory z zawodnikami WWE, promujące Rest In Peace Tour.
Generalnie jestem zadowolony z zobaczenia zawodników na żywo. Jeśli jednak miałbym się jeszcze wybrać na event WWE to będzie to z pewnością jedna z gal tygodniowych w połączeniu z jeszcze lepszą miejscówką niż tym razem. Mam nadzieję, że za kilka lat Morrison, Ziggler czy (no niech będzie) Drew McIntyre będą brylowali z mistrzowskimi pasami, a ja dumnie będę mógł przypomnieć sobie, jak oglądałem ich jeszcze jako, powiedzmy, żółtodziobów.
AX
- FUTEN, Krótki wywiad z debiutantem, Munenori Sawa wraca do BattlArts
- Theme PPV TLC, Tribute to the Troops, Arna Anderson doceniony, Rating WWE Superstars
Komentarze z forum (1)
Skomentuj newsaTak jak powiedział marsh, wiele ze zdjęc nie działa :/
Komentarze