"Kiedy siedzę tam z tyłu na zapleczu, szykuję się na wyjście zza kurtyny, czekam na dźwięk tłuczonego szkła, a kiedy uderzy, kiedy tłum eksploduje - czuję się prawie, jak ćpun, który zażył swój narkotyk." - Stone Cold Steve Austin
Cholera, czuję, że umieram. Na pewno umieram. Próbuję wysiąść z windy na dwudziestym siódmym piętrze Grand Hyatt Hotel w Seattle w noc przed WrestleManią XIX, a moje serce uderza tak mocno, że czuję, jakby miało zaraz wyskoczyć z mojej klatki. Mówię do siebie, że mam dopiero trzydzieści osiem lat i mam umrzeć, tutaj, teraz. Mam pieprzony atak serca! Próbuję sobie wyobrazić, jak to mogło mi się do cholery przytrafić.
Jestem Stone Cold Steve Austin najtwardszy skurwysyn w World Wrestling Entertainment. Dzisiaj jest sobotni wieczór, a jutro jest WrestleMania XIX, największe PPV w roku. Mam przed sobą jeden z najważniejszych meczy w mojej karierze, walczę z The Rockiem w pierwszej poważnej walce po moim ośmiomiesięcznym rozbracie z biznesem. Pracuję dwa razy dziennie na siłowni i nie robię nic innego poza skupianiem się na walce. Psychicznie jestem gotowy, pomimo licznych przeszkód na przestrzeni ostatnich lat - kontuzji, operacji, rehabilitacji, rozwodu i najbardziej nieoczekiwanej rzeczy - opuszczenia WWE. Fizycznie, wyglądam jak ktoś, kto zasługuje na przydomek Stone Cold. Jednak szczerze - jestem chodzącym nieszczęściem. Moje plecy, kark i kolana są zniszczone. Mam dwa stopione dyski w moim kręgosłupie i kilka innych ledwo trzymających się razem. Jednak jutro jest WrestlerMania i muszę pokazać się z jak najlepszej strony. Muszę zrobić świetną walkę. Cholera, to może być ostatnia walka w mojej karierze. Chcę odejść w chwale.
Stoję tutaj na dwudziestym siódmym piętrze w Grand Hyatt, moje serce wali jak oszalałe przypominając goryla próbującego wydostać się z klatki - nie takie były plany. Obudziłem się rano czując się dobrze. Jednak im więcej o tym myślę, tym bardziej to powraca chwil sprzed dzisiejszego poranka.
Dzień wcześniej był piątek, a ja kupiłem kilka tych wysokoenergetycznych napojów na siłownię. Miałem nawyk picia od trzech do pięciu tych napojów dziennie oraz jednego lub dwóch kubków kawy, kiedy trenowałem. Te napoje naładowane są efedryną i tym gównem pod nazwą Ma Huang, a także sporą dawką kofeiny. Powinienem był posłuchać tych ostrzeżeń o efedrynie, ale nigdy to mi nie przeszkadzało. Do teraz. W piątek ćwiczyłem na siłowni i potem wróciłem do hotelu. Było we mnie trochę emocji, gdyż wiedziałem, że to będzie moja ostatnia walka w karierze, więc nie spałem dobrze. Kiedy się obudziłem - a to był jeden z tych poranków, że musisz się zwlec z łóżka - otworzyłem jeden napój i od razu wypiłem. To było przed kawą i śniadaniem. Potem zamówiłem sobie do pokoju posiłek i też wychyliłem kolejny napój. Potem przyszła obsługa z takim normalnym śniadaniem - omlet i duża filiżanka kawy. Od razu wypiłem.
Zadzwoniłem potem do Kevina Nasha i poszedłem spotkać się z nim przed wizytą na siłowni, no i wtedy też wypiłem kilka kolejnych filiżanek kawy z nim. Kiedy weszliśmy na siłownię zdałem sobie sprawę, że przez ostatnich kilka dni drgania w mojej nodze były naprawdę nerwowe. Miałem takie skurcze w obu nogach, które objawiają się bezwiednym drganiem nerwów, kolan, czegokolwiek. Byłem zestresowany tym całym weekendem i ostatnią walką. Byłem zdenerwowany moim bolącym karkiem i plecami.
Poszedłem na tę siłownię, ale w rzeczywistości nie ćwiczyłem. Nie czułem tego, że ćwiczę, więc zacząłem robić lżejsze ćwiczenia. Jeździłem na rowerze, ale spokojnie pedałując, a nie próbując ćwiczyć wydolność czy coś. Kevin podszedł zaraz po tym, jak skończył swoje ćwiczenia kardio i usiedliśmy razem trochę gadając. Powiedziałem do niego - "Patrz" i skierowałem jego wzrok na moją nogę. Moje stopa oparta była o pedał roweru, a drgawki szalały po niej, jak opętane - po stopie i po nodze. On spojrzał na nią, jak niekontrolowanie skacze po pedale i powiedział - "Jezu Chryste". Wariowała bardziej niż normalnie. Mięśnie zachowywały się, jakby każdy miał własną świadomość.
Kiedy jednak przeszliśmy przez ćwiczenia kardio wyszliśmy na chwilę zaczerpnąć powietrza. Przeszliśmy przez ulicę do Grand Hyatt, gdzie była nasza baza. Było tam wielu fanów i podpisaliśmy trochę autografów. Do tego momentu wszystko było dobrze. Czułem się normalnie. To była gdzieś trzecia po południu. Po tym wszystkim przeszedłem przez hol, wsiałem do windy i pojechałem na swoje piętro.
Kiedy zacząłem z niej wychodzić - to wszystko się rozpoczęło. Moje serce uderzało 160-180 razy na minutę. Wydawało się, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Kiedyś zdarzało mi się być skrajnie wyczerpanym po walkach, ale to przeraziło mnie naprawdę. Jestem pewien, że to atak serca. Zacząłem iść do mojego pokoju, ale moje stopy i nogi zaczęły się trząść, jak galareta i nie mogły utrzymać mojego ciała. Wreszcie dotarłem do pokoju, który był zaraz obok windy i otworzyłem drzwi. Powiedziałem do siebie - "Spokojnie, masz tylko napad paniki albo czegoś". Wziąłem kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. Myślałem, że przejdzie. Ale nie przeszło. Było tak samo niedobrze, jak wcześniej. Myślałem - "Wytrzymaj to". Podszedłem do telefonu i zadzwoniłem do recepcji, aby dowiedzieć się czy mają lekarza na miejscu i powiedziałem - "Potrzebuję szybko kogoś tutaj. Potrzebuję pomocy." Recepcjonista przełączył mnie do kogoś innego. Do diabła z takim czymś. Rozłączyłem się i zadzwoniłem raz jeszcze krzycząc - "Potrzebuję pogotowia. Jestem Steve Austin i coś jest ze mną nie tak. Potrzebuję pomocy. Myślę, że mam atak serca." Wtedy zadzwonili do Bob Clarke'a z departamentu WWE do spraw zawodników. W tym czasie Liz DiFabio, jeden z pracowników WWE, przechodził akurat korytarzem. Moje drzwi były otwarte czekając na pomoc, więc krzyknąłem - "Liz! Potrzebuję pomocy!" Myślę, że byłem wtedy blady ze strachu i miałem dziwny wyraz twarzy z powodu tej sytuacji. Moje nogi trzęsły się i nie mogłem ich zatrzymać. Liz pobiegł po pomoc, a po chwili do pokoju wpadli trenerzy WWE - Bob Clarke i Chris Brannan. Zaraz za nimi wbiegł lekarz WWE - doktor Robert Quarrells.
To wszystko trwało chyba kilka minut. Nie wiem dokładnie. Wezwali ratowników, ale w międzyczasie próbowali mi pomóc. Doktor Quarrells zbił pracę serca do 124 uderzeń. Potem ratownicy zmierzyli ciśnienie krwi. Miałem 198 lub 188 na 105, kiedy normalnie powinno być 135 na 80. To dziwne uczucie, które miałem wysiadając z windy, mogło powrócić w każdym momencie. Wszyscy domagali się abym usiadł, ale ja nie chciałem. Czułem, że to chyba będzie mój ostatni dzień. Tak dziwnie się czułem. Ratownicy wpakowali we mnie tonę leków. Chcieli, abym pojechał z nimi do szpitala. Łatwiej było im mówić niż to wykonać.
Na dole było wielu fanów - szalony tłum. Robimy co w naszej mocy, aby być niepozornym i żeby nikt nie wiedział co się z nami dzieje. Nasza grupa wchodzi po prostu do hotelu jak stado, ze mną w środku i fani mogą mnie nie widzieć. Teraz całe tłumy zobaczyłyby jak jestem pakowany do karetki. To byłby zabawny moment, bo ja bym spoglądał w ich oczy, a oni w moje i nikt nie wiedziałby co się tak naprawdę dzieje. Nawet ja.
Zeszliśmy do garażu, gdzie ochrona hotelowa ustawiła barykadę, aby fani nie mogli zobaczyć co się tam dzieje. Wsiadłem wreszcie do karetki, ale tak szybko, jak zamknęli drzwi położyłem się i zasłoniłem okna, aby nie mogli zerknąć do środka i zobaczyć kim jestem. Wreszcie dotarłem do szpitala, gdzie również zadbano, aby nikt nie widział kogo transportują.
Myślałem wtedy - "Jezu, Stone Cold vs The Rock na WrestleManii w Seattle już jutro". Nie byłem jednak pewien czy będę w stanie walczyć z The Rockiem. Teraz dużo bardziej starałem się pozostać przy życiu. Opieprzałem siebie za moje złe nawyki i picie wszystkich tych energetycznych drinków i kaw każdego poranka. Rzadko piłem zwykłą wodę. Byłem takim jednym wielkim kłębkiem nerwów - z całym swoim zdrowiem, wszystkim innym, myślami krążącymi wokół walki i niechęcią do wypalenia się. Teraz to wszystko uderzyło we mnie - BANG!
Zabrali mnie do szpitala i podłączyli do maszyny, która monitorowała pracę serca i ciśnienie krwi. Zaczęli także podawać mi jakieś fluidy. Wcisnęli we mnie pięć opakowań, gdyż byłem tak odwodniony. Normalna osoba dostaje dwa opakowania - ja dostałem pięć.
Więc jestem - leżę w szpitalu w Seattle z dziwnymi rzeczami przyczepiony do mnie w noc poprzedzającą walkę z The Rockiem na WrestleManii XIX. To nie wyglądało nawet realnie. To było jak sen - ten zły. Jim Ross i Vince McMahon przyjechali zaraz po moim przyjeździe do szpitala. Po upewnieniu się, że nie jest już ze mną tak źle opuścili szpital myśląc, że wrócę na noc do hotelu. Jednak lekarze zadecydowali o pozostawieniu mnie w szpitalu na obserwację. Niedługo potem Jim Ross wrócił razem z Chrisem Brannanem. Po przyjściu zapytał mnie co dzisiaj jadłem, ale to było praktycznie nic. Wysłał Boba Clarke'a z powrotem do hotelu po jakieś normalne jedzenie. Kiedy wrócił - najadłem się odpowiednio. To był dobry znak. Pogadaliśmy potem chwilę, a oni wrócili do hotelu. Ja z kolei rozejrzałem się pokoju - sprawdziłem telewizor, posłuchałem płyt. Pielęgniarka powiedziała, że da mi jakieś tabletki nasenne. Oczywiście ja wciąż byłem pobudzony. Wypiłem tyle napojów i kawy przez te osiem miesięcy oraz dwa dzisiaj i jeszcze trochę kawy, że byłem w pełni naładowany.
Położyłem się na łóżku rozmyślając, ale nie mogąc zasnąć. Zastanawiałem się czy dam radę walczyć z The Rockiem na następny dzien. Wiedziałem, że będzie tam wielu fanów, a ja byłem już długo poza federacją i powstało tyle oczekiwań. Po tym wszystkim co ta federacja zrobiła dla mnie i co ja zrobiłem dla niej, musiałem załatwić te sprawy z The Rockiem. Musiałem to zrobić we właściwy sposób. The Rock miał mnie pokonać i chciałem, aby to miało miejsce na środku tego ringu. On zrobił dla mnie tyle rzeczy w mojej karierze - i odwrotnie - że to musiało się tak potoczyć. Nie chciałem robić tego inaczej.
Leżałem tak na łóżku szpitalnym przez pewien czas myśląc o moim życiu, mojej karierze, gdzie to się wszystko zaczęło, gdzie mnie zabrało, moją rodzinę, moje córki i jaka jest moja przyszłość. A przede wszystkim - co wydarzy się jutro. Wreszcie około trzeciej czy czwartej nad ranem uspokoiłem się na tyle, żeby zasnąć.
Jim Ross - "Wszedłem do "greenroomu", aby zobaczyć, jak mają się rzeczy i ludzie tuż przed nadchodzącym niedzielnym eventem. Greenroom to takie centrum dowodzenia dla naszej załogi przygotowane na WrestleManię. Wygląda jak jedyna kawiarnia w małym mieście - wiecznie pełna. O tamtej porze wszyscy byli w pokoju, aby dowiedzieć się, jak wszystko przebiega i jakie są dalsze plany dla zawodników na WrestleManię. Shane McMahon poinformował mnie, że Steve został zabrany do szpitala. Przez osiem miesięcy przeszedł naprawdę piekło. Część rzeczy sam był sobie winien, ale część przyszła niekontrolowana. Stone Cold potrzebował przerwy i coś mi mówiło, że to wszystko będzie miało szczęśliwe zakończenie. Kiedy rozmawialiśmy wtedy w szpitalu Steve był podpięty pod monitory, które kontrolowały jego pracę serca i ciśnienie krwi. Był zadowolony z naszych odwiedzin i nawet próbował trochę z tego żartować. Jednak Texas Rattlesnake był przerażony i miał prawo się tak czuć.
Wreszcie jego stan się poprawił, ale lekarze chcieli zostawić go na obserwacji, aby móc kontrolować stan pracy serca. Zasugerowałem Bobowi Clarke'owi, który był razem z trenerem Brannanem, który wykonał świetną robotę tamtego dnia, aby wsiedli do vana, pojechali do hotelu i przywieźli jakieś jedzenie dla Steve'a. Jego apetyty powrócił. Potem zamówił jeszcze dwa steki, dwie grillowane piersi z kurczaka, więc poczułem się pewniej i uwierzyłem, że Stone Cold będzie w stanie założyć swoje buty - być może ostatni raz. Steve było blisko tego, ale udało mu się przetrwać, jak przez całe życie. I to przez jakie…"
#36: O włos od tragedii przed WM XIX
Komentarze (12)
Skomentuj stronęCiekawy art i kolejne świetne tłumaczenie, Vercyn. Zawsze twierdziłem, że te wszystkie napoje energetyczne, to straszne gówno i nigdy tego nie pijam (zwłaszcza killerskie są w połączeniu z wóda, np. Red Bull z wódką. Ponoć robią straszne spustoszenie w pikawie). Najlepsze jest to, że oglądając wówczas to starcie (Rock vs. Austin) przeciętny widz nie miał bladego pojęcia, jak zeszłego dnia blisko był Stone Cold odwalenia kity :?
Lubię takie właśnie rozdziały, pokazujące ciemną stronę tego biznesu, bo dla młodszych fanów, wrestling często kojarzy się wyłącznie z podróżowaniem do różnych ciekawych zakątków świata, uwielbieniem tłumów i robieniem show w ringu, które dla zawodników jest niczym zabawa (ogólnie sam fun). Nic jednak bardziej mylnego...
Dopóki kiedyś nie trafiłem na jakieś wspomnienie o tym fakcie to byłem święcie przekonany, że SCSA był w świetnej formie, a nie, że wylądował kilkanaście godzin wcześniej w szpitalu. Dopiero po przeczytaniu tego rozdziału zrozumiałem w rzeczywistości jak mój idol z młodości był blisko odejścia na godziny przed wielką walką.
To kolejny wrestler, po Eddiem Guerrero, który ukazuje to "czarne oblicze" pro wrestlingu, a którego autobiografię mogę sobie przeczytać. Szczerze - nie dziwi mnie obecnie fakt, że Jasiek chce wziąć odpoczynek będąc 400 dni w roku w siodle i na rozjazdach.
Jasna sprawa, tym bardziej że obecnie Cena ma ogromne problemy w małżeństwie (nie jestem pewny, czy nadal się rozwodzą, bo coś chyba jednak gdzieś czytałem, że się jakoś dogadali), a to w połączeniu z kontuzjami, permanentnym podróżowaniem, ciągłą odpowiedzialnością za ratingi i zajebiście napiętym grafikiem, powoduje, że Jaśkowi także zaczynają puszczać nerwy i chłopak nie wytrzymuje presji (vide: to jak bardzo agresywnie - jak na siebie - zareagował na twitterze, kiedy ktoś z WWE na stronie fedki pobłażliwie napisał o jego operacji i wywalił, że Cena wróci w przeciągu bardzo krótkiego czasu. Janusz na twitterze wyjechał mu wtedy od debili czy idiotów, co jak na Jaśka jest wręcz nie do pomyślenia i dość dosadnie obrazuje jego obecny stan emocjonalny).
Bycie wrestlerem, to kurewsko ciężki kawałek chleba i dobrze, że wychodzą książki, które mówią o tym wprost, obalając krążące mity. Człowiek wtedy 100 razy bardziej zaczyna doceniać to, co ci ludzie robią dla naszej rozrywki w ringu, oraz poza nim.
Dzięki za tłumaczenie, Vercyn. Spośród wszystkich książek, które przetłumaczyłeś, ta chyba zainteresowała mnie najbardziej, ale to ze względu na czasy, w których walczył Stone Cold.
Nie miałem pojęcia o tej historii. Niczego nawet nie przypuszczałem, bo przecież na WrestleManii Austin wyglądał świetnie. Czytanie tego rozdziału się momentami dłuży, bo ile można pisać o waleniu serca, ale z drugiej strony jest to rozdział potrzebny, bo pokazuje, jakie dramaty rozgrywają się w szatni. Czekam na kolejny rozdział - o walce i o tym, co wydarzyło się po niej. Ciekawi mnie także, jak Austin zareagował, gdy dowiedział się, że znów zmierzy się z Rockiem (który przecież pierwotnie miał walczyć z Goldbergiem).
-Raven-, czasy opisane w tym rozdziale były chyba dla Ciebie szczególne, bo pierwszy i ostatni raz napisałeś wtedy artykuł, pamiętasz? :twisted: Ten z porównaniem szans Rocka i Austina.
Rozdział o starciu Rock vs Austin powinien pojawić się do końca tygodnia. One są krótkie, a do tego fajnie napisane i przyjemnie się je czyta. Potem oczywiście wezmę się za całość, bo historie z dzieciństwa, która Steve opisuje czasami po prostu powalają.
Cytat:
Cytat:
Cytat: SixKiller
Wg mnie, akurat tego typu opisy bardzo dobrze podkręcały klimat i dramaturgię tego, o czym pisał Austin. Przy tego typu "zabiegach" literackich, faktycznie czytelnik może poczuć, jak Steve się czuł w tamtych chwilach.
Cytat: SixKiller
Niestety Six, z Bonkolem w kwestii pamięci nie miałbyś co stawać w szranki :twisted: Później skrobnąłem jeszcze felka "After The WrestleMania XX - Czyli Krajobraz Po Bitwie..." i nie mówi mi, że go nie czytałeś, bo złamiesz mi tym serce... :lol:
Czytałem, ale nie mogę napisać, gdzie! :lol:
Gdyby ktoś chciał kiedyś przeczytać i zacząć dopingować Ravena do pisania częściej takich felietonów to niech mu spamuje PW :) Wspomniany felieton poniżej (źródło: NN :twisted: )
Z samego założenia tekst, który obecnie piszę miał być kolejnym moim wpisem w którymś z GuestBook'ów, ale w miarę powstawania, zwiększył on trochę swoją objętość i pomyślałem sobie, że nie ma sensu zaśmiecać czyjejś księgi gości, tylko dopisać krótki wstęp, podsumowanie i sklecić z tego jakiś mini-felieton. Czy mi się udało - to już musicie ocenić sami:))) Proszę jednak o odrobinę wyrozumiałości, bo to wydanie Raven's Quote piszę „z partyzanta" - w pracy, korzystając z każdej wolnej chwili i momentów nieuwagi mojego szefa oraz wścibskich współpracowników, którzy co chwila próbują czytać mi przez ramię (tak jak ten koleś teraz - tak, tak o Tobie mowa:PPPPP), a więc jego jakość może pozastawiać jednak trochę do życzenia:)))
Największe wydarzenie roku w świecie wrestlingu, czyli WrestleMania XX już za nami. Karta jaką zaproponowało nam w tym roku WWE, na swoje jubileuszowe (XX) wydanie tego PPV, wyglądała dosyć obiecująco i osobiście ciekaw byłem, czy wszystko to tak ładnie wyglądać będzie tylko na papierku, czy może w końcu WWE stanie na wysokości zadania i zafunduje nam PPV z prawdziwego zdarzenia, jakich obecnie niewiele w tej Federacji się ogląda. Już na samym starcie chciałbym zaznaczyć, że nie oglądałem jeszcze WrestleManii XX i wszystkie swoje opinie opierał będę na informacjach zdobytych z różnych (raczej obiektywnych) źródeł oraz stron Internetowych. Chciałbym zrobić niewielki przegląd najważniejszych wydarzeń z tej gali (chociaż nie tylko tych bezpośrednio z nią związanych) i krótko skomentować niektóre z nich (najczęściej będą to komentarze poszczególnych walki i implikacje z nich wynikające). Ogólnie będą to moje luźne przemyślenia na temat tego najważniejszego chyba wieczoru dla każdego fana wrestlingu i krótkie podsumowanie, czy WM ma szanse spełnić (gdy tylko ją obejrzę:PPPP) moje oczekiwania co do jubileuszowego (a więc i z samego założenia - na maksa wypasionego) wydania imprezy spod znaku WrestleManii. Zatem do dzieła!
1. Big Show vs. Cena
O samym poziomie tej walki wypowiadał się nie będę, bo po pierwsze jej nie widziałem:))), a po drugie - jaki może być poziom walki z udziałem Big Showa?:))) Najważniejsze w tej walce są jednak 2 rzeczy: po pierwsze - Cena zdobywa swój pierwszy tytuł U.S. Champa w WWE (notabene - zasłużony, bo choiaż nie przepadam za Johnem, to oddać mu trzeba, że świetny jest z niego wrestler i gość potrafi zmontować na prawdę dobrą walkę), a po drugie - Big Show w końcu ten tytuł traci:PPPP (gość nie zasługuje na żaden title i przez te wszystkie miesiące pas U.S. Champa w rękach White'a niesamowicie kuł mnie po oczach:PPP). Mimo jednak całej mojej antypatii do Showa - uważam, że dobrze się stało, że Cena nie wygrał tej walki czysto. John nie ma jeszcze super mocnej pozycji w Federacji (chociaż bardzo szybko do tego wszystko zmierza), a Big Show (niestety) przewidywany jest (za gabaryty, of course - bo chyba nie za umiejętności?:PPP) po odejściu Lesnara, jako gwiazda #2 (oczywiście po Takerze) grupy SmackDown, a więc czysta porażka z takim "nowicjuszem" jak Cena, mogła by tą jego pozycję mocno nadwątlić. W sumie, tak jak ktoś już powiedział - Cena to nie Guerrero i jako face (w walce z heelami) nie powinien wygrywać "kantem", bo nie ma on takiego gimmicku jak Eddie, ale ja (w drodze wyjątku) uważam, że taki właśnie finish tej walki był odpowiedni, skoro Ci dyletanci z WWE mają tak dalekosiężne plany wobec takiego beztalęcia jak Show.
2. Rock & Foley vs. Evolution
Szczerze mówiąc, bardzo jestem ciekaw jak wypadł powrót Rocka po prawie rocznej nieobecności w WWE i jak wygląda jego obecna forma (ostatnio, zwłaszcza kiedy stawał na przeciwko Goldiego, wyglądał jakby chorował na anoreksję:PPP). Podobno walka była jedną z lepszych tego wieczoru, ale i obsada była też dość niezła (Rock, Foley, Orton, który robi coraz większe postępy - nie wiem tylko po kiego grzyba wciskano tam Flaira, zamiast dać się wykazać "młodym"?), a więc nie ma się co dziwić. Wiele osób było bardzo zdziwionych zakończeniem tego pojedynku (zwycięstwo Evolution i Orton czysto pinujący Foley'a), ja w sumie także spodziewałem się raczej wygranej teamu Rock'a (w końcu gościa widujemy w WWE raz do roku), ale z perspektywy czasu widzę, że jedynym wygranym w tej walce mógł być tylko i wyłącznie... Randy Orton. Pomysł całego feudu i jego realizacja były od początku zamysłem Micka Foleya, który chciał przez to na maksa wypromować młodego Ortona. Foley z czasem zaczął mieć prawdziwą obsesję na punkcie tego angle'a (m.in. kazał Ortonowi dać sobie na prawdę po pysku, żeby mieć bardziej realistyczne siniaki...) i to, że suma summarum - czysto podłożył się Randy'emu, nie powinno nikogo dziwić. Tak z logicznego punktu widzenia, zwycięstwo to mogło się przydać.. tylko i wyłącznie młodym (Orton, Batista). No bo komu innemu? Rock'owi? Rock czy wygrywa, czy przegrywa - i tak zawsze cieszy się niesłabnącą popularnością wsród publiki oraz zawsze ma zapewnione miejsce w main eventach i taka porażka w jakimś tam tag matchu z pewnością nie zachwieje jego pozycją. Foley'owi? Przecież on nawet nie jest już pełnoetatowym wrestlerem, a więc (z punktu widzenia WWE) wygrane nie są mu w chwili obecnej potrzebne, a taka porażka, dzięki której pomoże on wypromować młode, wschodzące talenty jest tylko godna pochwały. Przynajmniej Mick ma do tego zdrowe podejście a nie unosi się jakąś chorą ambicją, że On - jako była gwiazda nie będzie się podkładał jakimś gówniarzom.
3. Lesnar vs.Goldberg
Walka, która miała być rewelacją WrestleManii, a okazała się jej największym knotem, bo mimo, że Goldie zaprezentował swój cały repertuar (wszystkie 4 akcje!!!), to Lesnar okazał się "za krótki", by odpowiednio poprowadzić ten pojedynek i zrobić z niego prawdziwy hit. Z resztą nie było to zbyt wielkim zaskoczeniem, bo już wcześniej wiele osób powątpiewało, czy Brock ze swoim niewielkim doświadczeniem, będzie w stanie poprowadzić ten pojedynek od samego początku do końca (bo Bill przecież tego nie potrafi...). Była to chyba pierwsza walka, podczas której (pomimo całej mojej antypatii dla The Billa) ucieszyła mnie wygrana Goldiego... Oczywiście Lesnar o wiele bardziej na nią zasługiwał, ale po ostatnim jego numerze - gość jest dla mnie zwykłym zerem. Po tym wszystkim, co Federacja dla niego zrobiła, On wysrał się na nią postępując jak zwykły gówniarz (nie gryzie się ręki, która Pana karmi, Panie Brock...). Koleś w niespełna rok osiągnął w WWE to, co niektórym (którzy przerastają Brocka o kilka klas) nie udaje się przez całe życie, wypromowano go tak niesamowicie jak tylko kogoś wypromować można, dano maksymalny push, tytuł Mistrza Świata (w niespełna pół roku) a ten patałach odchodzi z Federacji teraz, kiedy ta najbardziej go potrzebuje (he, he - świetna była reakcja fanów na Lesnara podczas WM - chanty: "You Soled Out!" i przyśpiewki "Na Na Na Na, Yeah Yeah Yeah - GOODBYE!!!":PPPPP), bo... ma zbyt napięty terminarz (Geeez, niech się weźmie za brydża sportowego albo szachy, to będzie poświęcał na to góra 2 dni w tygodniu - przychodząc do WWE wiedział na co się pisze, a więc niech teraz nie pieprzy...), musi walczyć z osobami pokroju Hardcore Holly'ego (sorry Brock - nie lubię Holly'ego, ale kiedy Hardcore walczył w ringu, to ty jeszcze napierdalałeś w pampersy, a więc mimo wszystko - trochę szacunku!) i czeka go feud z DeadManem oraz podkładanie się Takerowi (jobbowanie to rzecz normalna we wrestlingu - witamy w realnym świecie Brock, a co do feudu z Takerem - to pomysł jest może i odgrzewany oraz niezbyt ciekawy, bo ile razy Lesnar może feudować z DeadManem?, ale na tym się też świat by nie skończył...). Szkoda, że Lesnar zachował się tak a nie inaczej, bo tkwi w nim ogromny potęcjał a ostatnio gość poczynił na prawdę bardzo duże postępy (baaardzo poprawił mic skillsy i zaczął robić na prawdę świetne walki), ale niestety "syndrom Goldberga" dał o sobie znać u niego dość wcześnie i kolo jest już stracony dla świata wrestlingu. Szkoda tylko, że Vince się tak rozszalał z tym pushem dla Brocka na początku jego kariery, bo uważam, że właśnie to go zmanierowało i kiedy kurek z pushem został przykręcony - Lesnarowi zaczęło odpierdalać (bulwersy, pretensje, samoloty, kariera football'owa itp.). Osobiście - zawsze uważałem, że push dla Brocka był zbyt wielki i przyszedł zbyt szybko, praktyka pokazuje, że ludzie nie potrafią tego docenić i uszanować, czego właśnie Brock stał się najlepszym przykładem (i chybioną dla WWE inwestycją:PPPP).
4. Undertaker vs. Kane
Chujowy pomysł, kiepska walka i jeszcze gorszy feud, bo co można powiedzieć o angle'u, który opiera się tylko na jakichś dziadowskich promach zmartwychwstałego Takera puszczanych na Titantronie, oraz w którym Vince cały czas twierdzi, że Taker nie żyje, bo On zakopał go żywcema - a za moment ogłasza na WM walkę Taker vs. Kane? Gdzie tu logika??? Sam pomysł ssał już od samego początku, bo już gdy pierwszy raz o nim usłyszałem, to wiadomym dla mnie było, że Kane (notabene po raz chyba już milionowy) będzie po prostu mięsem armatnim dla powracającego w "starym" gimmicku, po miesiącach nieobecności w WWE i chcącego podtrzymać swój zerowy bilans porażek na imprezach spod znaku WrestleManii - Takera... Jak dla mnie to ta walka nie pomogła nikomu, bo ani specjalnie nie wypromowała Takera (którego przecież promować nie trzeba, ponieważ publika zawsze go "kupowała", a już tym bardziej w "starym" gimmicku) ani tym bardziej dla Kane'a, który chyba już na zawsze pozostanie w w cieniu swojego "starszego brata" i będzie mu jobbował do usranej śmierci. Ja sam, pomimo mojego ogromnego sentymentu do DeadMana, jakoś nie specjalnie podniecałem się jego powrotem (nawet w "starym" gimmicku). Dla czego? Bo gimmick (pomimo, że świetny) to nie wszystko - to już nie ten sam Taker co kiedyś (nie to tempo walk, nie ta sprawność Callaway'a i nie te lata - a wiek jest przecież największym wrogiem dla wrestlera...) i jak dla mnie to gość zaczyna powoli odcinać kupony od swojej kariery - oby nie robił tego tak długo jak Hogan... Szkoda tylko, że WWE nie pomyślało jak taka squash'owa walka wpłynie na gimmick Kane'a, ale po co - skoro teraz gimmickiem #1 w federacji będzie "Nowy DeadMan"? Na koniec jeszcze sprawa włosów Takera, bo wszyscy tak strasznie przeżywali, czy Callaway zdąży je zapuścić (jak było widać - chyba nie zabardzo zdążył:PPPP)... Jak dla mnie nie był to żaden problem, bo gdyby Federacji na tym naprawdę zależało, to... po prostu przedłużyli by mu (u fryca) te obecne, coś a'la Rock, który w WWE miał krótkie pióra a w filmie (Król Skorpion) - kudły do pasa:))) WWE z pewnością na to stać (z tego wniosek, że długość włosów DeadMana po prostu olali - w przeciwieństwie do fanów, ale to chyba żadna nowość...).
5. Guerrero vs. Angle
Podobno świetna walka, ze ekstra (oryginalnym) finishem i właściwą osobą pozostającą z tytułem mistrzowskim. Cieszę się, że WWE postanowiło postawić na Eddiego (szczerze mówiąc obawiałem się, że bookerzy zajobbują Eddiego Kurtowi na WM), który jako WWE Champ sprawuje się świetnie, publika go uwielbia a wygrana na WM tylko umocniła jego pozycję jako mistrza i main eventera. Rewelacyjny był finish tej walki, bo Eddie skantował zgodnie z dewizą swojego gimmicku (Lie, Cheat & Steal) i nie wygrał czysto, co pozwoliło zachować twarz Kurtowi (chcociaż czysta wygrana z wrestlerem pokroju Angle'a na WrestleManii jeszcze bardziej uwiarygodniłaby Eddiego, który miał mimo wszystko bardzo krótką drogę od rozpoczęcia występów w roli main eventera do zdobycia tytułu mistrzowskiego). Przemyślany feud, bardzo dobry pojedynek, oryginalny finish i Eddie zachowujący tytuł - dla mnie bomba!
6. Rikishi & Scotty vs. APA vs. Bashams vs. Haas & Benjamin
Zwycięzcy tej walki to jakiś żart. Kpiną było w ogóle dawanie tytułu Rikishiemu & Scotty'emu 2 Hotty'emu, którzy po prostu żenują. Samej walki nie widziałem (podobno była lichutka na maksa) i nie specjalnie mnie do tego ciągnie:))), ale wygrana takiego teamu i utrzymanie przez nich tytułu na imprezie pokroju WM, to totalna porażka. Dla mnie jedynymi godnymi tytułu Tag Team z tej czwórki byli tylko i wyłącznie Haas & Benjamin (nooo, ewentualnie APA), tak więc wynik tego match'u to dla mnie porażka...
7. Benoit vs. HHH vs. HBK
O tej walce mogę powiedzieć tylko jedno: BENOIT!!!! BENOIT!!! BENOIT!!!:))) Podobno niesamowita walka i (NARESZCIE!!!) World Title dla Chrisa. Cieszy mnie zwłaszcza to, że było to czyste zwycięstwo (chociaż wszędzie jest to normą - oprócz Hunterolandii - że face spokojnie czysto pokonuje heela, tylko na RAW jest to ewenementem:PPPP) i że Benoit zmusił do poddania właśnie HHH'a (he, he - pewnie zabolało to twoje ego, co Hunter?:PPPP). Skoro HHH zapowiedział, że nie chce dłużej feudować z Benoit, to może na Backlash zobaczymy walkę Benoit vs. HBK (jakiś mały rewanżyk za WM i Michaels w końcu moczący dupę w Kanadzie:PPPP) - jak dla mnie to byłby potencjalny hicior. Benoit cholernie długo musiał czekać (jobbować i zaciskać zęby), by dostać swój pierwszy tytuł Mistrza Świata w WWE, ale mimo wszystko - jako zapalony wielbiciel talentu Cripplera - stwierdzam, że było warto!!! Chris zdobył złoto zwyciężając w main evencie najważniejszego PPV w roku - jubileuszowej (XX) WrestleManii!!! Niewiele osób może się czymś takim pochwalić...
8. Bret Hart
A raczej jego brak (chodzi mi tu o występ, a nie obecność), na WM XX... Hitman zyskał w moich oczach jeszcze większy (o ile to tylko możliwe, bo gość dla mnie będzie zawsze #1) szacunek niż do tej pory. Wypiął się na McMachona i jego mały show, postanawiając nie nabijać kabzy Vinniemu (pamiętasz jeszcze Vince - Survivor Series 97???, bo my fani - nigdy tego nie zapomnimy!). Cieszę się, że Bret nie dał się kupić. Na pożegnania z fanami będzie jeszcze miał wystarczająco wiele okazji (nie musi tego z resztą robić koniecznie w WWE) i zrobi to wtedy, kiedy On będzie tego chciał, a nie jakiś szmatławy McMachon. Tak trzymać Bret, jesteś wielki!
9. Zwiechu
Czyli człowiek, który specjalnie zarwał nockę, by na żywo w Newsboardzie WrestleFans 24h komentować walki z WrestleManii. Świetny pomysł i kolejna bombowa inicjatywa Deliquenta. Fajnie, że istnieją jeszcze ludzie którzy potrafią wprowadzić jakiś powiew świerzości do naszego małego wrestlingowego światka. Dzięki Zwiechu!
Czas chyba na krótkie podsumowanie całej imprezy okiem osoby, która jej jeszcze nie oglądała:))) Z informacji, które udało mi się zdobyć w necie, tego jak zostały zabookowane poszczególne walki oraz z tego jak wyglądał całokształt tego PPV, muszę jednak stwierdzić, że niestety (jak zwykle:PPP) impreza ta lepiej prezentowała się na papierze niż w realu... Bardzo zawiodły walki na które ludzie tak bardzo oczekiwali z racji „wielkiego wydarzenia" (Lesnar vs. Goldie, Taker vs. Kane), wszyscy wiedzieli, że może nie będą one należały do majstersztyków, ale pojedynki te zostały naprawdę sknocone a ich przebieg był na maksa schematyczny i dość prosty do przewidzenia (zwłaszcza po tym jak Lesnar zdecydował się odejść - co było równoznaczne z jego jobbowaniem, bo wynik walki Takera, to ja już znałem jeszcze przed jej oficjalnym zabookowaniem na karcie WM:PPPP). Bardzo mocnym punktem tego PPV były (podobno) świetne walki o World Title i WWE Champioship. Z resztą osoby, które w nich uczestniczyły (no może poza HHH'em, którego walki są od jakichś 2 lat tak ciekawe jak kolejne edycje Polsatowego "Baru":PPPP) zawsze gwarantowały wysoki poziom pojedynków i tym razem także nas nie zawiodły. Najjaśniejszy punkt WrestleManii jak dla mnie to zdobycie przez Chrisa Benoit World Title'a - osobiście czekałem na ten moment całe lata i sam fakt, że stało się to podczas main eventu najważniejszej (i w dodatku jubileuszowej) gali w roku - powala mnie na kolana. Spieprzona sprawa to walka Cruiserów oraz pojedynek Y2J vs. Christian, które mogłyby być naprawdę powalające (potencjał był bez dwóch zdań) gdyby WWE pozwoliło im trochę potrwać, a nie przeznaczyło na nie po kilka minut (tak - były po prostu tylko dobrym "zapychaczem" - a mogły być na prawdę zajebiste...). Tak więc suma summarum, na dzień dzisiejszy (przed obejrzeniem PPV) WrestleManiię XX oceniam jako imprezę po prostu „dobrą" i nie jest to chyba największy komplement w stosunku do PPV, które miało rzucić fanów na kolana. Szkoda, że WWE nie postarało się trochę bardziej, bo WrestleMania XX z pewnością miała potęcjał by być imprezą jeżeli nie wybitną, to conajmniej bardzo dobrą, a tak? Otrzymaliśmy tylko kolejnego mocnego średniaka (takie 4,5 w 6-o punktowej skali). PPV to z pewnością wyróżniało się na tle pozostałych tego typu imprez w tym roku (a jak znam życie to będzie pewnie najlepszym PPV w 2004), ale tamte były tak lichutkie, że zdecydowanie nie jest to powód do zbytniej dumy dla Federacji pokroju WWE...
Raven
Cytat: SixKiller
A ja nie mogę napisać kto go skrytykował! :lol:
Świetna historia. Zazdroszczę ci Vercyn tej książki o SCSA. Lenistwo sprawia jednak, że nie będę jej kupował i ze słownikiem w ręku przedzierał się przez kolejne strony, a po prostu poczekam na twoje tłumaczenia. ;)
Co do tych ciemnych stron bycia gwiazdą wrestlingu to oczywiście tak jest. Jest wiele tragicznych historii. Wielka kasa, wielka sława wymaga wielkich wyrzeczeń. Ale myślę, że ci, którzy mają głowę na karku wychodzą w tym wszystkim na swoje. Nie zmienia to oczywiście faktu, że to trudny biznes.
No i podobał mi się ten artykuł Ravena. Takie przemyślenia sprzed lat, które ciekawie się czyta, gdy już się wie, co było potem.
Świetna robota i dobra odskocznia od "nieco lżejszych" wspomnień JEricho.
To właśnie lubię w biografiach - człowiek dowiaduje się ciekawych i gdzieniegdzie szokujących historii, o których istnieniu nie miał pojęcia. Oglądając tą walkę z Rocky'm nawet nie zdawałem sobie sprawy o tym wydarzeniu, a sam Austin nie wyglądał na kogoś, kto kilka godzin wcześniej był bliski śmierci. Ba, wyglądał wręcz świetnie.
Wielkie dzięki Vercyn za tłumaczenia zarówno tej jak i poprzednich książek. Wykonujesz nieocenioną robotę. Czekam na następne smaczki.