Zapomniane ikony Wrestlingu #4 - George Gulas

Zapomniane ikony Wrestlingu #4 - George Gulas




Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż Vince McMahon jest najczęściej krytykowaną osobą w całej historii wrestlingu. Jego oponenci oskarżają go o szereg przewin, wśród których wymienić można choćby odejście od "prawdziwego" sportu na rzecz "sportowej rozrywki", postępującą infantylizację widowiska czy też stosowanie niezgodnych z prawem praktyk monopolistycznych. Najczęściej pojawiający się zarzut niezmiennie dotyczy jednak kryteriów, jakimi szef WWE kieruje się przy wyborze gwiazd, wokół których zamierza budować swój program. Od dobrych trzydziestu lat (i nieudanego pushu dla Lexa Lugera) niechętni Vince'owi twierdzą, że jego zamiłowanie do umięśnionych, zwykle mniej mobilnych atletów, prędzej czy później zaprowadzi kierowaną przezeń federację na skraj upadku. Wydaje się, że w twierdzeniach tych jest dużo przesady: World Wrestling Entertainment, będące koncernem o zasięgu globalnym, jest zwyczajnie zbyt potężne, by upaść z powodu jednego, nawet najgorszego, zawodnika. Nie każdy miał jednak ten luksus: w dziejach biznesu pozycja molocha ze Stamford stanowi raczej wyjątek, niż normę. Historia wrestlingu zna przypadki, w których jedna nieprzemyślana decyzja promotorów potrafiła uruchomić ciąg zdarzeń, w wyniku których krajobraz amerykańskiej sceny zapaśniczej ulegał drastycznym zmianom. Niechlubny przykład takiej sytuacji bez wątpienia stanowić może życiorys bohatera dzisiejszego artykułu, George'a Gulasa.


Swą pierwszą walkę stoczył on wprawdzie dopiero w styczniu 1974 r., pełne zrozumienie jego historii wymaga od nas jednak cofnięcia się w czasie znacznie dalej, aż do końcówki lat 40. ubiegłego wieku. Wrestling, udręczony latami marazmu, wkraczał wówczas w nową erę. 11 listopada 1947 r. swój debiut na małym ekranie zaliczył George Wagner, lepiej obecnie pamiętany pod aliasem Gorgeous George. Wagi tego wydarzenia nie sposób nie docenić: legendarny zawodnik wzbudził swym zachowaniem prawdziwą sensację, z miejsca stając się jedną z najpopularniejszych osobowości telewizyjnych w kraju. Jego zawrotna popularność szybko przełożyła się na cały reprezentowany przezeń biznes: młode stacje telewizyjne, stale poszukujące sposobów na zapełnienie ramówki, coraz chętniej prezentować zaczęły na swych antenach materiały nagrane podczas gal zapaśniczych. Okazało się to prawdziwym strzałem w dziesiątkę, powstałe w ten sposób programy, stosunkowo niedrogie w produkcji, cieszyły się bowiem niesłabnącym zainteresowaniem spragnionych niewymagającej rozrywki telewidzów. Zrodziło to niepowtarzalną szansę dla całej gromady młodych, dotąd szerzej nieznanych promotorów. Ludzi lepiej rozumiejących, z uwagi na wiek, potrzeby współczesnej publiczności oraz, co równie istotne, nieskupionych wokół kilku dominujących dotąd ośrodków. Dla powstających jak grzyby po deszczu lokalnych kanałów współpraca ze znającym specyfikę regionu człowiekiem "z okolicy" stanowiła znacznie atrakcyjniejszą perspektywę, niż zdawanie się na łaskę bostońskich czy nowojorskich weteranów pokroju Jacka Pfeffera czy Tootsa Mondta.

Jednym z takich przedstawicieli młodszego pokolenia był Roy Welch - wrestler od jakiegoś już czasu zajmujący się organizacją gal w największym wówczas mieście Tennessee, Memphis. Wspólnie ze swoim partnerem biznesowym, pochodzącym z Florydy Grekiem Nickiem Gulasem, założył on przedsiębiorstwo o niezbyt oryginalnie brzmiącej nazwie "Gulas-Welch Wrestling Enterprises, Inc.". Ambitny duet (a z czasem trio, do spółki przyłączył się bowiem Joe Gunther z Birmingham w Alabamie) szybko zapewnił sobie faktyczny monopol na obszarze całego niemal stanu (z wyjątkiem jego stolicy, Knoxville), po czym rozpoczął udaną ekspansję na północ, w stronę największych ośrodków Kentucky: Louisville oraz Lexington. Ich stan posiadania oficjalnie usankcjonowany został w 1949 r., po włączeniu w szeregi nowo powstałego National Wrestling Alliance - od tego momentu oficjalnie znana była ona pod (również niezbyt oryginalną) nazwą NWA Mid-America. Wreszcie, w 1953 r., po akcesie do grupy kontrolującego Knoxville Johna Cazana, granice nowego terytorium zostały ostatecznie utrwalone.

Szybko rozwijające się przedsiębiorstwo swój sukces zawdzięczało w dużej mierze klarownemu podziałowi ról wśród zarządzających nim osób. Kluczowa dla jego istnienia współpraca na linii Welch - Gulas (pozostali udziałowcy odgrywali marginalną rolę) przebiegała według jasno wyznaczonych zasad. Doświadczony Roy Welch, mający za sobą kilkanaście lat kariery ringowej, skupił się na bezpośredniej pracy z zawodnikami: to on przez lata podejmował niemal wszystkie kluczowe decyzje dotyczące bookingu zawodników, przebiegu najważniejszych storyline'ów oraz wyszukiwania młodych talentów. W tym czasie Nick Gulas, posiadający pewne doświadczenie biznesowe, wziął na siebie odpowiedzialność za kwestie czysto finansowe. Co ciekawe jednak, to właśnie jego większość fanów uważała za osobę kierującą całym terytorium. Z uwagi na młodszy wiek oraz wyjątkowo medialną twarz, latami odgrywał on bowiem rolę face'owego "on screen authority", z czego czerpał zresztą ogromną satysfakcję.


Przez ponad dwie dekady układ ten sprawdzał się idealnie. Mająca swą centralę w miasteczku Dyersburg w Tennessee grupa, choć nie stojąca nigdy w forpoczcie najważniejszych tego typu organizacji w kraju, dorobiła się opinii słabo płacącego, ale dość stabilnego członka wrestlingowej rodziny. Na organizowanych pod jej egidą galach regularnie pojawiali się zawodnicy pokroju Gypsy Joe, Alexa Pereza czy Lena Rossiego. Miana prawdziwych legend dorobili się związani przez lata z terytorium Tor Yamato, Dutch Mantell i Tojo Yamamoto. Wśród zasłużonych alumni znajdują się również takie postacie jak Les Thatcher, Danny Hodge, Sputnik Monroe oraz Johnny Walker - późniejszy Mr. Wrestling II, ulubiony zapaśnik prezydenta USA Jimmy'ego Cartera. Pod koniec lat 50. kilkumiesięczny run w NWA Mid-America zaliczył zbliżający się do końca kariery były mistrz świata, Yvon Robert - w jego trakcie zaliczył nawet krótki reign jako World Tag Team Champion. I to właśnie dywizja tag-teamowa stanowiła prawdziwą "specjalność" grupy z Dyersburga. O jej znaczeniu niech świadczy fakt, iż w pewnym momencie na obszarze (nie największego przecież) terytorium honorowanych było równocześnie aż siedem <sic!> różnych pasów drużynowych. W tym swoistym szaleństwie była jednak, wbrew pozorom, metoda. Mnogość trofeów ułatwiała ściągnięcie do Tennessee kolekcjonujących je travelling wrestlerów - zarówno gwiazd znanych zwykle z występów singlowych (które za występ w tag teamie pobierały mniejsze honorarium), jak i duetów związanych ze sobą przez całą karierę. Dzięki temu fani w Nashville, Memphis czy Chattanoodze dość regularnie oglądać mogli w akcji tak uznane teamy jak The Corsicans, "bracia" Karl i Kurt Von Brauner, Jackie i Don Fargo, The Fabulous Kangaroos czy The Heavenly Bodies. Duża ilość walk wieloosobowych sprzyjała również szkoleniu nowych talentów: młodemu zawodnikowi, szkolącemu się u boku wspierającego go weterana, łatwiej było zamaskować ewentualne błędy wynikające z braku doświadczenia. Pierwsze szlify w profesjonalnej karierze zdobywali w ten sposób m.in. Wayne Farris (późniejszy The Honky Tonk Man), Lanny Poffo oraz zdecydowanie największa gwiazda wychowana kiedykolwiek przez NWA Mid-America, Jerry "The King" Lawler.


Wszystko co dobre prędzej czy później musi się jednak skończyć. Z początkiem lat 70. Roy Welch, sam dobiegający siedemdziesiątki, coraz częściej rozważać zaczął przejście na emeryturę - uczynił to ostatecznie w 1974 r. John Cazana oraz Joe Gunther rychło podążyli jego śladem, w efekcie cała władza nad NWA Mid-America znalazła się (przynajmniej formalnie, o czym za chwilę) w rękach jednego tylko człowieka - ostatniego spośród założycieli, Nicka Gulasa. Symbolem tych zmian była korekta nazwy spółki zarządzającej terytorium: po usunięciu nazwiska Welcha, brzmieć miała ona odtąd "Gulas Wrestling Enterprises, Inc.".

Rzucająca się w oczy zbieżność nazwisk promotora oraz bohatera dzisiejszego artykułu nie jest, jak nietrudno się domyślić, przypadkiem - George Gulas był synem Nicka. Ukochany jedynak, przewidziany przez ojca na przyszłego zarządcę całego terytorium, od najmłodszych lat przebywał w otoczeniu największych gwiazd ringu: już jako nastolatek regularnie pojawiał się na organizowanych przez grupę z Dyersburga galach w roli konferansjera, często pełnił też obowiązki sędziego. Jego ambicje sięgały jednak znacznie wyżej: w przeciwieństwie do ojca (i, przynajmniej początkowo, wbrew jego woli), w pełni usatysfakcjonowanego sporadycznymi występami jako "on screen authority", George pragnął zostać zawodnikiem. Podziwianym przez wszystkich idolem stojącym na równi z najpopularniejszymi zawodnikami w kraju, ulubieńcem publiczności mogącym bez ograniczeń korzystać z przynależnych mu uroków życia w trasie. Był tylko jeden, malutki problem: młody mężczyzna nie miał w sobie absolutnie nic z wrestlera. Jerry Lawler pisał po latach: "w istocie był bardzo zły. Był wysokim, chudym, tyczkowatym gościem ważącym około stu sześćdziesięciu funtów. Jedynym sportem jaki uprawiał w szkole była koszykówka i tak właśnie wyglądał, jak wysoki chudy koszykarz w ringu zapaśniczym". I faktycznie: mimo wysokiego wzrostu sylwetką (i twarzą) Gulas bardziej przypominał księgowego, niż zawodowego sportowca. Co gorsza, natura obdarzyła go również wyjątkowo łagodnym głosem oraz charakterystycznym, "miękkim" sposobem mówienia - kompletnie zabijało to jakąkolwiek wiarygodność każdego wygłaszanego przezeń proma. Gdy dodamy do tego przeciętne (w najlepszym wypadku) umiejętności ringowe, otrzymamy obraz… cóż, nieszkodliwego jobbera, jakich tysiące przewinęły się przez zawodowe ringi na całym świecie. Oczywiście jednak syn szefa nie zamierzał zadowalać się taką rolą.


Już 5 sierpnia 1974 r., zaledwie kilka miesięcy po debiucie, George Gulas zdobył pierwsze złoto w karierze: wspólnie z Rufusem Jonesem (przyjętym w tym roku do WWE Hall of Fame) wywalczył pasy NWA Southeastern Tag Team Titles w wersji uznawanej przez stany Tennessee i Alabama. Wydarzenie to, w normalnych warunkach nie mające praktycznie żadnego znaczenia (efemeryczne trofeum ustanowione zostało zaledwie w lutym tego samego roku, swego posiadacza zmieniało zaś średnio co dwa-trzy tygodnie), stanowić może dla nas swoiste podsumowanie całej kariery młodego zawodnika. Parowany regularnie z popularnymi face'ami, w blasku których miał się ogrzewać, błyskawicznie stał się prawdziwym magnesem na pasy: w ciągu zaledwie dwóch i pół roku od pierwszego triumfu, CV Gulasa poszerzyło się o kolejnych jedenaście (!!!) tytułów zdobywanych u boku takich partnerów jak Tojo Yamamoto, Jackie Fargo czy Jerry Jarrett (cała czwórka na zdjęciu powyżej). Nawet jednak ta liczba, w pewnej mierze wynikająca z absurdalnej ilości funkcjonujących w ramach NWA Mid-Amercia tytułów, nie oddaje w pełni skali pushu, jaki otrzymał George. Wspierany przez ojca, błyskawicznie wywindowany został do statutu main eventera. Nawet w swoim debiucie uznany został za główną atrakcję - jego twarz zdobiła wszystkie plakaty reklamujące galę. Zdjęcia promocyjne z jego podobizną (często okraszone dziwacznym podpisem "George Nick Gulas") szerokim strumieniem zalały lokalny rynek, budząc rozbawienie, a z czasem irytację obserwatorów. Śledzący to z bliska Jerry Lawler wspominał: "Nick był właścicielem firmy, był szefem, więc George nie mógł zostać byle wrestlerem; musiał zostać gwiazdą (…) nagle znalazł się w main eventach. Nie musiał przechodzić przez okres przegranych meczów. (…) Nick Gulas bookował George'a w Birmingham, Johnson City, Nashville, Bowling Green, Huntsville, Chattanoodze. Ludzie wiedzieli że był synem promotora i mieli o to żal, to ich odrzuciło. Nick wpychał swojego syna wszystkim do gardeł tak długo, że ludzie przestali przychodzić na mecze i kolejne miasta stawały się martwe".

Obśmiewany przez fanów, młody czempion cieszył się również rosnącą niechęcią innych zawodników. Nikt mu jej oczywiście, z szacunku do ojca, otwarcie nie okazywał, z upływem czasu jednak, w miarę pogarszania się wyników finansowych, nastroje w szatni stawały się coraz gorsze. Sytuacji nie poprawiał sam George, wyraźnie nieświadomy reakcji, jaką zbierał. Grzeczny, często wręcz dziecinny, nie był atrakcyjnym kompanem dla hołdujących imprezowemu trybowi życia zawodników. Rozpieszczany przez ojca (z którym rozmawiał przez telefon kilka razy dziennie) nie musiał nigdy liczyć się z wydatkami, życie w trasie było więc dla niego jak jeden wieki piknik. Do rzadkości nie należały sytuacje, w których inni wrestlerzy, chcąc nie chcąc, wykorzystywani byli przezeń w roli taksówkarzy, często musieli też, z uwagi na jego widzimisię, zmieniać plany podróży tylko po to, by pójść z nim do kina albo odwiedzić jego ulubiony bar z hot-dogami. Prawdziwą legendą obrosło zdanie "Daddy says sell", rzucone ponoć w trakcie walki w kierunku jednego z rywali. Nie ma wprawdzie stuprocentowej pewności, że słowa te faktycznie padły (w zależności od wersji ich adresatem miał być Sputnik Monroe albo Harley Race), popularność związanej z nimi anegdoty oddaje jednak stosunek zapaśniczego świata do młodego zawodnika.


Link do filmu


Jedynym miejscem, w którym Gulas jr. nie mógł liczyć na specjalne traktowanie, było Memphis. Organizacją gal w tym mieście zarządzali, formalnie wciąż z nadania NWA Mid-America, Christine Jarrett oraz jej syn Jerry. Przyszły założyciel TNA Wrestling stanowił kompletne przeciwieństwo George'a: utrzymywany przez samotną matkę, już w wieku siedmiu lat pracował, pomagając jej sprzedawać programy meczowe na organizowanych przez Roya Welcha galach. Rezolutny młodzieniec, jak miało się później okazać będący również cenionym wrestlerem, szybko zdobył sympatię promotora, z upływem czasu zaś stał się jego prawą ręką oraz faktycznym następcą. Raz jeszcze okazało się, jak dobry w ocenie charakterów był lider grupy z Dyersburga: młodzieniec w stu procentach spełnił pokładane w nim nadzieje, swoimi działaniami szybko zdobywając szacunek całego niemal środowiska. Podczas gdy wschód terytorium, firmowany twarzą Gulasów, zmagał się z coraz większymi problemami finansowymi, jego zachodnia część, kierowana przez Jarretta, przeżywała okres największego rozkwitu w historii. Choć współpraca obu układała się, przynajmniej początkowo, poprawnie (latem 1975 r. George i Jerry występowali nawet jako tag team, dwukrotnie zdobywając zresztą pasy drużynowe), szybko jednak jasnym stało się, że konflikt między ośrodkami jest tylko kwestią czasu. I faktycznie: już w początkach 1977 r. doszło do poważnego zgrzytu - Nick, z uporem godnym lepszej sprawy próbujący wciąż wypromować syna, otwarcie zażądał od Jarretta większej dlań ekspozycji w Memphis, ku swemu zaskoczeniu spotkał się jednak z odmową. Realnie patrząc, młody promotor nie miał innego wyjścia: wiedział doskonale, że sprowadzenie do miasta znienawidzonego przez fanów zawodnika nie tylko poważnie podważyłoby jego pozycję w oczach ludzi związanych z biznesem, ale też stanowiłoby prawdziwą katastrofę dla finansów terytorium. Oczywistym było jednak, iż tak poważna niesubordynacja względem, było nie było, przełożonego nie ujdzie mu płazem. Tym bardziej, że praktycznie żadnego wsparcia nie mógł już okazać mu jego wieloletni mentor, Roy Welch - zmagający się z chorobą weteran zmarł we wrześniu tego samego roku. Dodatkowo wyszło na jaw, że Nick oszukał swojego młodszego partnera. Jarrett naiwnie sądził, że jest współudziałowcem firmy, swego czasu zapłacił bowiem za 10% jej udziałów. Okazało się jednak, że nabył jedynie… prawo do kupna tychże po okazyjnej cenie - gdy w 1977 r. upomniał się o swoje, przewidziany w umowie termin wykupu zdążył już upłynąć, w efekcie czego nieszczęśnik został z niczym. Postawiony pod ścianą zdecydował się więc na desperacki krok: w lutym złożył wypowiedzenie i, wspólnie z matką, założył konkurencyjną względem NWA Mid-America federację: Continental Wrestling Association.

W pierwszych dniach po rozłamie Nick Gulas sądził zapewne, że pozbył się niewygodnego problemu, szybko jednak okazało się, jak bardzo się mylił. W ciągu zaledwie kilku tygodni w ślad za Jarrettem podążyła duża część szatni. Dutch Mantell, Rocky Johnson, Bill Dundee czy Jerry Lawler - łącznie niemal trzydziestu zawodników, zmęczonych rządami starzejącego się promotora, z dnia na dzień złożyło wypowiedzenia i przeniosło się do Memphis. W gronie tym znalazł się również wieloletni konferansjer Lance Russell, którego odejście było być może najbardziej dotkliwe, oznaczało bowiem utratę posiadanych przezeń znajomości w świecie mediów (legendarny prezenter szybko wykorzystał je zresztą w nowym miejscu, zapewniając CWC intratny kontrakt telewizyjny). Już 20 marca kierowana przez Jarretta federacja zorganizowała pierwszy live event - udział wzięli w nim niemal wszyscy buntownicy. Rozpoczęło to tzw. "wojnę o Memphis", być może najbardziej jednostronną rywalizację o dane terytorium w całej historii wrestlingu. NWA Mid-America zostało w niej zdeklasowane: mimo obecności ściągniętych w trybie awaryjnym gwiazd (pojawili się m.in. Bobo Brazil oraz The Sheik), na organizowane przez Gulasa gale przychodziło zaledwie kilkuset widzów. W tym samym czasie Continental Wrestling Association nie miało problemów z wyprzedawaniem aren liczących pięć-sześć tysięcy miejsc, dysproporcja dość mocno rzucała się więc w oczy. Stary Nick dość szybko zrozumiał, że nie ma szans, już 9 maja wycofał się więc z walki, na zawsze rezygnując z wpływów w mieście.


Po wydarzeniach tych wierność staremu pracodawcy dochowali nieliczni: garstka niechcianych nigdzie indziej mid-carderów oraz wieloletni przyjaciele rodziny, Tojo Yamamoto i Jackie Fargo. U boku ojca pozostał również, co oczywiste, młody George - prawdopodobnie wciąż nie w pełni świadomy skali zamieszania, jakie wywołał. Co niesamowite, w kolejnych latach jego pozycja nie uległa, de facto, większej zmianie. Mimo braku jakichkolwiek postępów ringowych, wciąż, z uporem maniaka, kreowany był na twarz całego terytorium (a przynajmniej tego, co z niego zostało), hurtowo kolekcjonując kolejne tytuły drużynowe - w całej karierze sięgał po złoto dokładnie trzydzieści razy. W 1978 r. osiągnął nawet pewien sukces, po raz pierwszy od dawna zaczął bowiem zbierać stosunkowo pozytywną reakcję. Przyczyniła się do tego współpraca z zaczynającym dopiero swoją karierę Bobbym Eatonem. Legendarny zawodnik był tak dobrze odbierany przez fanów, że nawet obecność przy nim Gulasa nie mogła zepsuć odbioru toczonych przezeń walk. Widząc to, Nick postanowił kuć żelazo póki gorące: duet, występujący pod nazwą "The Jet Set", otrzymał ogromną promocję, efektem czego była walka jednego z jego członków o posiadany przez Harleya Race'a pas NWA World Heavyweight Championship.

Który z partnerów podjął to wyzwanie? Odpowiedź na to pytanie jest chyba oczywista, za podpowiedź niech służy jednak fakt, iż odbywające się 29 sierpnia 1979 r. w Nashville starcie nie stało na zbyt wysokim poziomie. Dla przyszłego zwycięzcy turnieju King of the Ring był to zapewne jeden z najtrudniejszych wieczorów w karierze. Mimo najszczerszych chęci, z rywala nie udało mu się wykrzesać absolutnie nic. Mało tego: zakończona remisem walka, stojąca na żenująco niskim poziomie, toczyła się przy ogłuszającym buczeniu publiczności, jej kulminacją stała się zaś przepychanka z fanami, w jaką wdał się… kreowany na babyface'a pretendent - prawdopodobnie tylko dzięki interwencji pełniącego rolę heela mistrza cała sytuacja nie skończyła się tragicznie. Epilog tego komediodramatu rozegrał się w szatni: Nick, wdzięczny za udzieloną synowi pomoc, na oczach wszystkich wręczył Race'owi solidną premię. A przynajmniej tak to wyglądało, w rzeczywistości bowiem przebiegły promotor wypłacił mu zaledwie zaliczkę, którą skrupulatnie odebrał sobie kilka tygodni później, wysyłając czek z resztą należnego za walkę honorarium.


Z końcem dekady, po zaledwie kilku latach jednoosobowych rządów, prężnie niegdyś działające NWA Mid-America chyliło się ku upadkowi. I chyba właśnie w sytuacjach jak ta opisana powyżej szukać należy przyczyn tego stanu rzeczy. Już w latach 60. wśród zawodników funkcjonowało powiedzenie "kiedy zaczniesz kierować na południe, jedź, póki nie dotrzesz do Memphis", jednoznacznie sugerujące jakość współpracy z tamtejszymi promotorami, szczególnie z odpowiedzialnym za finanse spółki Gulasem. Nie był on może złym człowiekiem, łączył jednak w sobie dwie niezwykle irytujące dla otoczenia cechy: uwielbiał obiecywać złote góry, jednocześnie jednak był przeraźliwie wręcz skąpy. Oddajmy ponownie głos Lawlerowi: "Buddy Wayne wspominał jedną noc w Chattanoodze, podczas której wpływy wyniosły nieco poniżej 9,000 dolarów. Nick Gulas stwierdził: Kurczę, chłopie, cholernie dobra widownia dzisiaj… akurat na dziesięć patyków i to właśnie przekazał chłopakom. Zapłacił im dokładnie tyle, ile powinien, ale ponieważ powiedział wcześniej, że wpływy wyniosły 10,000 dolarów, wyglądało, jakby ich oszukiwał. Większość promotorów wolała udawać przed zawodnikami, że publiczność była mniejsza niż w rzeczywistości, żeby nie musieć płacić nadwyżki. Nie Nick Gulas, on po prostu lubił się przechwalać". Małomiasteczkową mentalność założyciela grupy z Dyersburga przez lata równoważył lubiany w środowisku Welch. Kiedy go jednak zabrakło, przywary jego partnera dały się wszystkim we znaki ze zdwojoną siłą - idiotyczny upór w promocji pozbawionego jakiegokolwiek talentu syna tylko spotęgował to odczucie. Tym też tłumaczyć należy zaskakującą skuteczność akcji Jarretta - w normalnej sytuacji pozostali członkowie National Wrestling Alliance, organizacji o profilu biznesowo-towarzyskim, zrobiliby wszystko co możliwe, by wesprzeć kolegę i udaremnić bunt młodego promotora. Gulasem wszyscy w biznesie byli już jednak zwyczajnie zmęczeni, bez większego żalu pozwolili więc wykrwawić się prowadzonemu przezeń terytorium. Odeszło ono po cichu, w październiku 1981 r. Resztki posiadanych przez spółkę aktywów za ułamek wartości wykupił jej wieloletni pracownik, Jerry Jarrett.

Upadek NWA Mid-America oznaczał definitywny koniec kariery George'a Gulasa - ciągnąca się za nim zła sława sprawiła, że żadnemu promotorowi nie przyszło nawet do głowy wpuszczenie go do ringu. Przedwczesna emerytura nie była dlań jednak najgorsza: nie był bogaty, dzięki rodzinnym oszczędnościom zdecydowanie nie musiał jednak obawiać się o swój byt. Przez lata zajmował się handlem markowymi alkoholami, założył także cieszącą się sporą popularnością sieć restauracji serwujących mieszankę kuchni orientalnej z grecką. Nie wyzbył się przy tym starych przyzwyczajeń, jego partnerem biznesowym została bowiem lokalna legenda, wieloletni przyjaciel rodziny, Tojo Yamamoto, firma zaś nosiła (tradycyjnie w rodzinie niezbyt oryginalną) nazwę "Gulas & Tojo's Oriental & Greek Foods". Pozostał również przy sporcie, trenując dyscyplinę, do której od początku miał najwięcej predyspozycji - koszykówkę. Złośliwi powiedzą, że z wrestlingu odszedł na szczycie, w chwili upadku prowadzonego przez ojca biznesu dzierżył bowiem jeden z pasów: NWA World Six-Man Tag Team Championship.


George Gulas, do dziś żyjący w Nashville (pozdrawiamy!), określany jest często mianem "jednego z najgorszych wrestlerów w historii". W stwierdzeniu tym jest oczywiście dużo przesady, łatwo da się jednak zrozumieć powszechną niechęć, jaką darzona jest jego postać. Nawet w tak specyficznym, sprzyjającym nepotyzmowi biznesie jakim jest wrestling, jego historia stanowi prawdziwy ewenement. Niejednemu synowi posiadanie zasłużonego ojca ułatwiło start w biznesie. Faktycznie utalentowani, jak Randy Orton, Bret Hart albo Mr. Perfect, potrafili to wykorzystać. Inni, jak David Sammartino, Sim Snuka czy David Flair, zostali odrzuceni przez fanów i szybko przepadli. Przypadek Gulasa był jednak inny. On, mimo ciągłej negatywnej weryfikacji, niezmiennie otrzymywał silną, długotrwałą promocję, kompletnie nieprzystającą do umiejętności - w tej skali sytuacja taka nie powtórzyła się już nigdy. Z perspektywy czasu ciężko stwierdzić, czy starzejący się powoli Nick faktycznie stracił kontakt z rzeczywistością i do końca wierzył, że uda mu się wreszcie wypromować syna, czy też zwyczajnie zawziął się, chcąc zagrać na nosie swoim krytykom. Z całą pewnością popełnił jednak jeden błąd: przecenił swoją własną pozycję. Bardzo możliwe, że prędzej czy później i tak doszłoby do walki o władzę nad terytorium (ciężko wyobrazić sobie rzeczywistość, w której nigdy nie dochodzi do konfliktu z Jarrettem), przy rozsądniejszej polityce kadrowej Gulas mógłby jednak nie tylko opóźnić starcie o kilka lat, ale też mieć większe szanse na wyjście z niego zwycięsko. Nie potrafił jednak oprzeć się chęci spełnienia zachcianki syna, za co obaj zapłacili wysoką cenę.

___________________________


"Zapomniane ikony Wrestlingu" to cykl, w którym przybliżam sylwetki wrestlerów cieszących się niegdyś, w czasach swojej świetności, pewną popularnością, obecnie jednak kompletnie obcych przeciętnemu fanowi. Prawdziwych legend, mających swój (często niemały) wkład w rozwój biznesu, dziś pamiętanych wyłącznie przez wąskie grono pasjonatów.

dodane przez Christian Jensen (Kcramsib) w dniu: 02-07-2018 22:20:11

Udostępnij

Komentarze (1)

Skomentuj stronę

: : (opcjonalnie) :


Cytat:

Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż Vince McMahon jest najczęściej krytykowaną osobą w całej historii wrestlingu. Jego oponenci oskarżają go o szereg przewin, wśród których wymienić można choćby odejście od "prawdziwego" sportu na rzecz "sportowej rozrywki", postępującą infantylizację widowiska czy też stosowanie niezgodnych z prawem praktyk monopolowych.


Może i Vince uskutecznia praktyki monopolowe, ale raczej w ograniczonym zakresie...jakieś wino, czy łiskacz i wystarczy :P Chociaż żeby czasami skonsumować to, co on nam podaje, to i czteropak nie wystarczy :lol: Chodziło Ci zapewne o praktyki monopolistyczne.

Poza tym innych zastrzeżeń brak. Dobra robota :)

napisane przez filomatrix w dniu : 12-07-2018

Reklama

Partnerzy

plagiat

Czat

Kontakt

Poznaj redakcje portalu.

Napisz do nas: redakcja@wrestling.pl

Reklamy